– Za każdym razem, kiedy mam podjąć decyzję, zadaję sobie pytanie, co zrobiłby Paddington. Potem robię coś dokładnie odwrotnego. Paddington to idiota – napisał na swoim Twitterze Misery Bear, czyli Smutny Miś, który za sprawą serii zabawnych filmików produkowanych przez BBC zyskał w ostatnich latach status gwiazdy internetu.
Przygotowywany film fabularny o bohaterze książeczek Michaela Bonda również nie uszedł uwagi zgryźliwego pluszaka. Już rok temu na Twitterze pojawił się hejterski wpis, wystukany łapkami Misery'ego: – Mam nadzieję, że ten nowy film o Paddingtonie pokaże, jaki z niego irytujący dupek. Nie trzeba było długo czekać na odpowiedzi oburzonych internautów. Jedni zapewniali, że w brytyjskim show-biznesie jest miejsce i dla Smutnego Misia, i dla Paddingtona. Inni sugerowali, że złośliwość nowego pluszowego celebryty wynika z faktu, że ów dorobił się znacznie mniejszej fortuny niż Paddington.
Owe twitterowe prowokacje to oczywiście typowo angielskie żarty i wyraz poczucia humoru Nata Saundersa i Chrisa Haywarda. Dwaj młodzi scenarzyści doskonale wiedzą, że wykreowana przez nich postać Misery Beara, zgryźliwego misia o skłonnościach samobójczych i ze słabością do kieliszka, powstała w opozycji do poczciwego i dobrze ułożonego Misia Paddingtona. Ten ostatni wciąż jednak ma na Wyspach niezachwiany status ikony, choć lada chwila stuknie mu sześćdziesiątka. Zdeprawowane niedźwiadki pokroju Misery'ego czy Teda z hollywoodzkiego filmu mogą się od niego jeszcze sporo nauczyć.
Kariera najsłynniejszego w Anglii imigranta z Peru zaczęła się, jak to zwykle bywa, z przypadku. Była wigilia 1953 roku, gdy 27-letni Michael Bond, wówczas marnie opłacany technik i kamerzysta pracujący dla BBC, wracał do swojego skromnego londyńskiego mieszkanka w pobliżu stacji Paddington. Po drodze jego uwagę przykuł pewien nieszczęsny widok. Na jednej ze sklepowych półek stał samotnie pluszowy niedźwiadek. Maskotka była dość szkaradna: miała malutkie oczka, podłużny pyszczek i długą, twardą sierść. W młodym Michaelu Bondzie wzbudziła jednak takie politowanie, iż postanowił ją kupić. Dał misia swojej żonie, Brendzie.
Niedługo potem dla żartu zaczął pisać zabawne historyjki o Paddingtonie. Szło mu tak dobrze, że po upływie dziecięciu dni miał gotową książeczkę. Nie spodziewał się, że za parę lat z czystym sumieniem będzie mógł porzucić pracę kamerzysty, by dostatnio żyć z wydawanych regularnie opowiastek o misiu, którego Anglicy pokochali nad życie.
– Nie planowałem napisać całej książki, nie zamierzałem też pisać dla dzieci. To dobrze, bo w przeciwnym razie prawdopodobnie próbowałbym pouczać najmłodszych – wspominał Michael Bond w jednym z wywiadów. Zapewniał, że nie czytał wcześniej "Kubusia Puchatka" i bardzo się cieszył, że nie uległ wpływom A.A. Milne'a. Choć proces twórczy szedł nad wyraz sprawnie, znalezienie wydawcy zajęło Bondowi kilka lat.
Pierwsza książeczka z serii, zatytułowana "Miś zwany Paddington" ukazała się 13 października 1958 r. nakładem wydawnictwa William Collins & Son, zaś autorowi zaoferowano 75 funtów wynagrodzenia. Skromna, jak na dzisiejsze standardy, sumka w tamtych czasach okazała się nie do pogardzenia. W latach 50. w Anglii za podobne pieniądze niektórzy utrzymywali się przez rok. Na pierwsze opowiastki o Paddingtonie wpłynął zresztą klimat kryzysu lat powojennych.
Błąkający się po stacji niedźwiadek z niewielkim dobytkiem, upchniętym w sfatygowanej walizce i z tabliczką na szyi, na której napisano: – Proszę zająć się tym misiem. Dziękuję, przypominał Bondowi uchodźców często widywanych na dworcach w młodości. Po latach coraz młodsi czytelnicy książeczek dziwili się, co u państwa Brownów, londyńskich opiekunów misia, robiła zatrudniona na stałe gosposia. – Gdy na podstawie Paddingtona tworzono słuchowiska, miano problem z panią Bird, kazano jej mówić cockneyem albo ze szkockim akcentem. W tamtych czasach gosposie nie były żadnym anachronizmem ani nie wywodziły się z niższych warstw społecznych. Były najczęściej kimś z rodziny lub bliskich, kto stracił na wojnie męża czy narzeczonego – wspominał autor.
Miś Paddington musi pozostać trochę staroświecki, nawet jeśli w najnowszej wersji filmowej trafia do zupełnie współczesnego Londynu. Anglicy żartują, że pod wieloma względami przypomina typowego jegomościa po pięćdziesiątce: jest grubawy, zarośnięty, nosi się niemodnie i wciąż doczyszcza ciuchy, które pamiętają znacznie lepsze czasy. W londyńskich sklepach z pamiątkami dostaniemy jego podobizny w najrozmaitszych cenach i rozmiarach: bez nieśmiertelnej kurtki "budrysówki" i wymiętego czerwonego kapelusza, nie ma Paddingtona.
W przeciwieństwie do innych znanych angielskich misiów Paddington nie jest jednak pluszową zabawką. To ponoć rzadki gatunek niedźwiedzia, zamieszkujący mroczne zakątki Peru. Bohater książeczek Michaela Bonda, tak jak wielu imigrantów, dorastał w kulcie Wielkiej Brytanii jako ziemi obiecanej i ojczyzny ubóstwianej przez niego marmolady. Angielskiego uczył się z płyt, pozostawionych jego wujostwu przez pewnego podróżnika i z zapałem trenował nienaganne maniery brytyjskiego gentlemana.
Do dziś książki o Paddingtonie sprzedały się w 35 milionach kopii i zostały przetłumaczone na 40 języków. Ich autor, który niedawno opublikował zbiór listów słynnego misia do jego cioci Lucy, przekonuje, że wielość przekładów zawsze go dziwi, bo jego bohater to jest do szpiku kości angielski. Miś Paddington to postać tak kultowa, że odwołują się do niej nawet publicyści, komentujący dzisiejsze problemy Wielkiej Brytanii z napływem przybyszy. – Jakże świat się zmienił. Gdy Bond wymyślił misia z mrocznych zakątków Peru, z pewnością miał na myśli ewakuowane podczas wojny dzieci, które gromadzono na dworcach z tabliczkami na szyjach. Dziś, kluczową sprawą zdaje się to, że Paddington nie jest u siebie, jest imigrantem – pisał na łamach "The Telegraph" Daniel Hannan w pięćdziesiąte urodziny Paddingtona.
Dla futrzanego bohatera świat zmienił się jednak w niewielkim stopniu. Nadal jest miejscem pełnym niespodzianek, choć i życzliwych dusz. Michael Bond, który za parę tygodni skończy 89 lat, wspomina dziś, że gdy był chłopcem, jego ojciec uczył go, by przechadzając się po chodniku, ustępował drogi starszym. Jego miś zachował maniery ułożonego chłopca, którym był autor książeczek o Paddingtonie. Zawsze pozostanie szarmancki i pełen staromodnego uroku. – Wielką zaletą uczynienia bohaterem misia jest to, że może on łączyć niewinność dziecka ze skomplikowaniem dorosłego. Paddington nie jest misiem, który mógłby polecieć na Księżyc – jego pazurki zbyt mocno trzymają się zZiemi. Uczestniczy w najzwyklejszych, codziennych sytuacjach – mówi skromnie Michael Bond, tłumacząc wielki sukces swoich opowiastek o Paddingtonie.