Opowiada też m.in. o przejęciu multipleksu Helios we Wrocławiu. Projekt ten wpisuje się w realizowany przez miasto program Europejskiej Stolicy Kultury 2016.

Reklama

PAP: Stowarzyszenie Nowe Horyzonty przejmuje we wrześniu dziewięciosalowy multipleks Helios, w którym zamierza prezentować kino ambitne, artystyczne, czy nie widzi Pan tu pewnej sprzeczności? Multipleks kojarzy się raczej z kinem komercyjnym? Czy znajdą się widzowie na tego typu repertuar?

Roman Gutek: Helios Nowe Horyzonty to ma być miejskie kino dla szerokiej publiczności z różnorodnym repertuarem, poczynając od kina artystycznego, autorskiego, klasyki kina światowego, po wartościowe filmy środka takich reżyserów jak Woody Allen, czy Pedro Almodovar. Będą też duże hollywoodzkie produkcje, jeżeli ich reżyserami będą wybitni twórcy np. Oliver Stone. Są oczywiście granice kompromisu, nie chcę grać dużych komercyjnych tytułów, które będą w innych kinach, bo to nie ma sensu. Nie brałbym się za taki projekt. Nie chcę jednak zamykać się w getcie kina studyjnego, kojarzonego z pokazywaniem filmów dla bardzo wąskiej publiczności.

Stawiamy też - co dla multipleksu nie jest typowe - na edukację. Dla szkół będzie program Nowe Horyzonty Edukacji Filmowej, który idealnie wpisuje się w program Wrocławia "Szkoła w mieście". Dziewięć uczelni będzie uczestniczyć w Akademii Filmowej (historia kina światowego) oraz w Akademii Polskiego Kina. Współpracujemy też z Uniwersytetem Trzeciego Wieku i myślimy o seniorach. Będą bezpośrednie transmisje spektakli z Metropolitan Opera w Nowym Jorku oraz mnóstwo przeglądów i festiwali.

Reklama

PAP: Trzeba jednak przyznać, że to dość ryzykowny projekt - zapełnić tyle sal, stawiając tylko na dobre, ambitne kino? Nie ma Pan obaw, że się nie uda?

R.G.: Wierzę bardzo, że wrocławianie będą chcieli często chodzić do kina Helios Nowe Horyzonty, bo będzie tam po prostu dobre kino i będzie to przyjazne widzom miejsce. To nie jest tak, że skaczę do pustego basenu, mamy to wszystko obliczone i przemyślane. 20 lat prowadzę kino Muranów, oczywiście, ma tylko dwie sale, a Warszawa trzy razy więcej mieszkańców niż Wrocław. Ale z kolei w Warszawie jest spora konkurencja, jest dużo kin, które grają ambitny repertuar. We Wrocławiu jest jedno kino grające bardziej ambitne filmy, które ma cztery sale, ale też nie może się do końca określić z repertuarem, więc praktycznie nie ma tu konkurencji. Trochę się obawiam, oczywiście, ale wierzę, że nam się uda. Na pewno to będzie wymagało bardzo dużo pracy i czasu.

Chcemy zmienić wystrój kina na bardziej przyjazny, fajniejszy. Stworzyć klimatyczną kawiarnię. Mam bardzo dobre projekty architektoniczne. Ale jeszcze szukamy sponsorów, którzy wyłożą pieniądze.

Reklama

PAP: W jakim stopniu Wrocław finansuje kino Helios Nowe Horyzonty?

R.G.: Miasto dokłada nam 20 proc. do rocznego budżetu kina, ale to na nas spoczywa odpowiedzialność za powodzenie projektu. Dzięki takiej inwestycji 500 tys. wrocławian będzie miało szansę oglądać dobre kino. Potrzebujemy pół miliona widzów przez rok, żeby to się udało. To jest niezłe wyzwanie. A ja nie mam nic do stracenia. To jest eksperyment, w Polsce nie ma wielosalowego kina z ambitnym repertuarem, razem z miastem tworzymy unikatowy projekt. Może inne miasta pójdą za naszym przykładem.

PAP: Przenosi się Pan na stałe do Wrocławia?

R.G.: Tak przenoszę się do Wrocławia, mam już mieszkanie. Chcę być blisko widzów zapowiadać premiery, publiczność powinna wiedzieć, kto jest gospodarzem, kto odpowiada za taki, a nie inny repertuar.

PAP: Porzuca Pan Warszawę, wygrał Wrocław - dlaczego?

R.G.: Wrocław jest świetnym miastem, ja się tutaj dobrze czuję. Wrocław pomógł przy rozwoju festiwalu Nowe Horyzonty. Chce się odwdzięczyć temu miastu, które na pewno ma jeszcze najlepsze przed sobą. Zdobycie przez Wrocław tytułu Europejskiej Stolicy Kultury 2016 jest do tego znakomitą okazją. Wpisujemy się w główny cel tego projektu, czyli dwukrotnego zwiększenia liczby wrocławian uczestniczących w życiu kulturalnym.

Trochę się na Warszawę obraziłem, jest to miasto zdecydowanie bardziej zamknięte. Chciałem przebudować kino Wars, ale je sprzedano i budynek stoi już siódmy rok pusty. Stworzyłem Warszawski Festiwal Filmowy, zorganizowałem wiele przeglądów i festiwali, więc dużo z siebie dałem, a miasto co roku podwyższa czynsz za dzierżawę kina Muranów, które jest ważnym miejscem na kulturalnej mapie stolicy.

PAP: Dziś kończy się festiwal Nowe Horyzonty, jak wypadała frekwencja i sprzedaż biletów. Czy zaskoczyła czymś Pana tegoroczna edycja?

R.G.: Cały czas zaskakuje mnie publiczność, bo ona trafia w dziesiątkę przy wyborze filmów. Jestem pod wrażeniem jej wyboru; jak się zaczyna sprzedaż biletów - jestem zawsze ciekawy, co wybierają widzowie oprócz oczywistych pewniaków jak np. tegoroczna "Miłość" Hanekego. A pokazujemy dużo filmów, o których nikt nie słyszał, zadziwia mnie, że widzowie wykupują akurat bilety na nie. Mają instynkt, czytają blogi zagranicznych krytyków. Nie wiem doprawdy, jak oni to robią, ale jest to dla mnie bardzo ważne i mnie cieszy. My chcemy odkrywać przed publicznością nazwiska nieznanych twórców. Przecież przy wyborze filmów na festiwal kierujemy się własnymi gustami. Jeśli się one pokrywają z wyborami widzów, to jest dla nas fajne. Nie chcemy traktować filmu jako produktu.

Jeżeli chodzi o frekwencję to jest więcej widzów niż przed rokiem. Ale jeszcze nie mam pełnych wyników ostatniego dnia. Teraz było ogółem 600 seansów, biliśmy rekordy w tym roku, jeżeli chodzi o plenerowe seanse na wrocławskim rynku. Około 3 tys. widzów było na pokazie niemego filmu "Mania" z Polą Negri, tłumy były na projekcji "Mojego roweru" Trzaskalskiego.

Rozmawiała Marianna Lutomska (PAP)

mlu/ ala/