"Granice miłości" (aka "The Burning Plain")
USA 2008; reżyseria: Guillermo Arriaga; obsada: Charlize Theron, Kim Basinger, Joaquim de Almeida, Jennifer Lawrence; dystrybucja: Best Film; czas: 106 min; Premiera: 23 października; Ocena 3/6

Twórczość scenariopisarska Arriagi zawsze budziła moje wątpliwości. Z jednej strony świetne „Trzy pogrzeby Melquidesa Estrady” i „Amorres Perros”, po drodze umiarkowane „21 gram”, a w przeciwnym narożniku pretensjonalny „Babel”. Mimo wszystko byłam ciekawa jego debiutu reżyserskiego: amerykańska koprodukcja, w obsadzie Charlize Theron i Kim Basinger, a fabuła romansowo-kryminalna.

Niestety „Granice miłości” poszły w tym samym niedobrym kierunku, który wyznaczył „Babel” – alineranych, nadętych i niewiele znaczących zabaw pod płaszczykiem pseudofilozoficznych dywagacji o nieprzewidywalnych kolejach ludzkiego losu. Zabrakło wyszukanej i oryginalnej koncepcji, które stanowiły o sile najlepszych scenariuszy Meksykanina. Pozornie niezależne historie w przewidywalny sposób zaplatają się w całość, krążącą banalnie wokół tematu potrzeby miłości i możliwości odkupienia win.

Film, przypominający koślawą kopię greckiej tragedii, ma jedną zaletę – grę Charilze Theron. Znakomita aktorka wciela się tu w postać Sylvii, świetnie prezentującej się i pozornie szczęśliwej sommelier eleganckiej restauracji. Szybko dowiadujemy się, że w życiu osobistym układa się jej gorzej – każdą noc spędza z innym facetem, nie czerpiąc z tego zbyt dużej przyjemności.

Równolegle do jej wątku odkrywamy losy młodej dziewczyny Mariany, której matka (Kim Basinger) zginęła w wybuchu przyczepy kempingowej, kiedy zabawiała się z kochankiem. Dość łatwo domyślamy się, do czego doprowadzą spotkania Mariany z synem mężczyzny, z którym sypiała jej matka. Nietrudno się też domyślić, że Sylvia i Mariana to ta sama osoba...

Przez trzy kwadranse Arriaga miesza czasy i szyki, próbuje nas zwodzić, rozdzielając na siłę opowiadane historie. Gdy opadają zasłony dymne, okazuje się, że story jest w gruncie rzeczy banalne, a opowiedziane bez chronologicznych wygibasów, byłoby smutnym romansidłem. Optymistyczna puenta filmu tonie w banałach o nadziei i możliwości naprawienia błędów z przeszłości.

Scenariusz „Granic miłości”, które w pierwszej wersji nazywały się „Cztery żywioły”, powstawał przez piętnaście lat. Wedle słów autora zrodził się z chęci opowiedzenia historii, w której istotną rolę odegra przyroda i otoczenie bohaterów, a ich nastrój i stosunek do życia będą się zmieniać w zależności od tego, w jakiej przestrzeni się znajdują. Podporządkowując tej zasadzie całą koncepcję filmu, Arriaga popada jednak w sztuczność, uprasza pewne rzeczy tak, by pasowały do koncepcji, niby podpatrzone życie zamienia w chłodną kalkulację. I nie byłoby w tym nic złego, wszak sztuka nie jest prostym zwierciadłem rzeczywistości. Jednak Arriaga próbuje nam wmówić, że jest inaczej.





Reklama