"Surogaci" (aka "Surrogates")
USA 2009; reżyseria: Jonathan Mostow; obsada: Bruce Willis, Radha Mitchell, James Cromwell, Ving Rhames; dystrybucja: UIP; czas: 89 min; Premiera: 25 września
Hollywoodzcy filmowcy nie mają zbyt optymistycznej wizji przyszłości. Tym razem prorokują, że już za niespełna dekadę ludzie właściwie w ogóle nie będą się ze sobą kontaktować, a wszystko załatwią ich sobowtóry-androidy, zwane surogatami. Nie ma przemocy, nie ma żadnych zagrożeń – ludzkość kosztem społecznej interakcji rozwiązała większość trapiących ją problemów. Ale owa Utopia wcielona zaczyna pękać w szwach. Ktoś zaczyna zabijać surogatów i ich ludzkie odpowiedniki, co zmusza pracującego w wydziale zabójstw agenta FBI Greera (Bruce Willis) i jego partnerkę agentkę Peters (Radha Mitchell) do działania. Ale ponieważ surogaci obojga śledczych nie są w stanie rozwiązać zagadki, Greer i Peters muszą osobiście zaangażować w akcję.
Brzmi to wszystko trochę jak wypadkowa z „Blade Runnera” i „Ja, robot” z dodatkiem pseudomatriksowej filozofii. Ale powtórki z hollywoodzkiej rozrywki już chyba nikogo nie zaskakują. Jak gotowy produkt sprawdzi się na ekranie – zobaczymy. „Surogaci” wchodzą do polskich kin równocześnie z amerykańską premierą, więc pokazu dla prasy niestety nie było. Zazwyczaj zwiastuje to intelektualną porażkę, ale w przypadku „Surogatów” może być inaczej.
Po pierwsze rola Greera jest stworzona dla Bruce’a Willisa – zmęczonego twardziela, który w sytuacji bez wyjścia pokazuje, na co naprawdę go stać. Po drugie reżyser Jonathan Mostow już kilka razy udowodnił, że w kinie akcji czuje się nieźle. Wystarczy wspomnieć niezły „Incydent” (1997) z Kurtem Russellem czy – co prawda przyjętą z mieszanymi uczuciami, ale od strony realizacyjnej znakomitą – trzecią część „Terminatora”. Po trzecie wreszcie, za podstawę scenariusza „Surogatów” służyła udana miniseria komiksowa Roberta Vendittiego i Bretta Weldele’a. W stosunku do pierwowzoru scenarzyści dokonali nierzadko znaczących zmian (akcja komiksu toczyła się w 2054 roku – dzięki temu nieco łatwiej uwierzyć w zmiany, jakie zaszły w świecie), ale zachowali podobno ducha oryginału.
p
„Surogaci” to zresztą kolejny przypadek, w którym filmowcy sięgają po mniej znane komiksy. Widzom nie wystarczają już ekranizacje opowieści graficznych o superbohaterach – nawet jeśli, jak w przypadku „Mrocznego rycerza” Christophera Nolana, mają do czynienia z filmem wybitnym. Na ekran trafiają więc coraz częściej komiksy niszowe, niezależne. Z dawniejszych produkcji warto wspomnieć choćby „Ghost World” Terry’ego Zwigoffa i „Drogę do Zatracenia” Sama Mendesa. A już wkrótce do kin trafią m.in. „Zamieć” z Kate Beckinsale w roli głównej, mroczny western „Jonah Hex” z Joshem Brolinem oraz „Priest” – ekranizacja kontrowersyjnej mangi o księdzu polującym na wampiry.
Producenci chętnie sięgają po mniej znane albumy i serie nie tylko dlatego, że mogą sobie pozwolić na więcej (film o Batmanie czy Spider-Manie wymagają jednak ścisłego trzymania się pewnej konwencji), ale również z tego prostego powodu, że scenarzyści komiksowi mają w tej chwili zdecydowanie lepsze pomysły niż ich koledzy po fachu z Hollywood. Jak na razie filmowcy seryjnie te dobre pomysły marnują, ale jednak parę razy potrafili udowodnić, że są w stanie zgrabnie przełożyć opowieść z języka komiksu na język filmu. Czy tak będzie również w przypadku „Surogatów”? Zobaczymy.