"Garfield: Koty górą" (aka "Garfield’s Pet Force")
USA/Korea Południowa 2009; reżyseria: Mark A.Z. Dippe, Kyung Ho Lee; dystrybucja: Imperial Cinepix; czas: 78 min; Premiera: 11 września; Ocena 2/6
Wojtek Kałużyński, krytyk filmowy DZIENNIKA, o filmie:
Lubię komiksy z Garfieldem za dowcip celnie wykoślawiający codzienność. I lubię samego Garfielda. Za jego osobowość sybaryty, wrodzoną kocią złośliwość, a nade wszystko za stoicki, filozoficzny spokój, z jakim spogląda na świat, postrzegając go przez pryzmat pełnej michy i wygodnego łóżka. Jego twórca Jim Davies nadal potrafi w krótkiej historyjce błyskotliwie spuentować rzeczywistość.
Garfield karierę filmową zaczął jako bohater serialu animowanego, liczącego ponad 240 odcinków. Gwiazdą filmu pełnometrażowego został dopiero przed pięcioma laty. Wydawało się, że jest szansa, by komiksowy styl przenieść na ekran. Niestety, w obydwu aktorsko-animowanych filmach z Garfieldem biednego kota wciągnęła hollywoodzka machina do przerabiania tego, co wyjątkowe, na to, co standardowe, i wtłoczyła w model głupiej familijnej rozrywki. Z kolei ostatnie trójwymiarowe animacje, jak choćby „Festyn humoru”, były po prostu infantylnymi bajeczkami dla dzieci.
p
W „Koty górą” jest podobnie. Najbardziej leniwy kot świata tym razem zostaje wraz z przyjaciółmi: Arlene, Nermalem, psiakiem Odie, wciągnięty w międzygalaktyczną wojnę. Zamiast wylegiwać się na leżaku, zajadać hot dogi i popijać lemoniadę musi ocalić świat przed zagładą u boku superherosa Gazooki. Scenariusz, tak jak do „Festynu humoru” napisał tym razem sam Davies. I choć przemycił całkiem sporo miłych miłośnikom obrazkowego oryginału dialogowych i sytuacyjnych smaczków, cała fabułka opiera się na parodiowaniu klasyki science fiction, kina o superbohaterach i potworach oraz horrorów z zombie w roli głównej.
Bajkowy kosmos jest cukierkowo umowny i kiczowaty, a wszystko rozgrywa się ściśle wedle schematu wojny ze złą uzurpatorką Vetvix, chcącą cały kicz wszechświata mieć dla siebie. Tylko momentami pomysły Daviesa bywają naprawdę zabawne, dominuje jednak mechaniczna pastiszowa sztampa. Tak pewnie miało być, bo to w końcu produkcja adresowana przede wszystkim do dzieci. I jako taka, choć dość bzdurna, jakoś się broni. Przede wszystkim plastyczną animacją i wariackimi pomysłami. Zbyt wiele tu jednak pomysłów wymuszonych, za dużo taniej dydaktyki. Dzieci to kupią, ale starsi widzowie, którzy cenią Garfielda takim, jakim jest na kartach komiksu, niech się lepiej trzymają z dala od kina.