Kojarzy się panią przede wszystkim z repertuarem komediowym. Czy rola w dramacie "Bez mojej zgody" to próba udowodnienia sobie i widzom, że potrafi pani znaleźć się w poważnym kinie?

Cameron Diaz: Trudno mi odpowiedzieć na to pytanie, ponieważ nie oglądam siebie w filmach. Postać, którą gram, Sara, ma duszę wojownika. Ona ciągle walczy. Ma dziecko, które powoli umiera. Sara już od dziesięciu lat czuwa. Nawet jeśli choroba jest w stadium remisji, to i tak nie ma czasu, ponieważ w każdej chwili może nastąpić pogorszenie. Gorączka, krwawienie z nosa, i wszystko zaczyna się od nowa. Tragedia jest nieunikniona. Nie wiadomo tylko kiedy nadejdzie. Sara tak usilnie dąży do celu, że w jej życiu nie ma miejsca na nic innego. Zagranie jej wymagało pewnej dojrzałości i to przede wszystkim dlatego chciałam się z tą rolą zmierzyć. To zdecydowany krok naprzód, jeżeli chodzi o moje doświadczenie zawodowe. Cieszę się, że mogłam to przeżyć.

Reklama

Rozmawiała pani z matkami chorych dzieci, żeby dowiedzieć się, przez co może przechodzić pani bohaterka?

Tak, rozmawiałam. Ciekawe jest to, że bez względu na to, jaką miały sytuację finansową, czy były rozwiedzione czy nie, czy były starsze czy młodsze, wszystkie mówiły mi, że nie ma w ich życiu takiej chwili, w której nie byłyby skupione na ratowaniu dzieci. Te kobiety były ciągle aktywne, codziennie studiowały karty chorobowe, aby się upewnić, że lekarze robią to, co do nich należy i podają odpowiednie leki w odpowiednim czasie. Brały na siebie ogromną odpowiedzialność, a przez to często cierpiała reszta rodziny. Nick (Cassavetes, reżyser filmu – red.) pokazał, że śmiertelna choroba nie dotyczy jednej osoby. Nie tylko matka traci swoją córkę, ale cała rodzina traci siebie nawzajem.

Reklama

Pani bohaterka decyduje się na poczęcie dziecka tylko po to, aby było bankiem organów dla innego dziecka. Jakie ma pani zdanie na ten temat?

Na początku była to dla mnie bardzo drażliwa kwestia. Z czystej ciekawości zapytałam o nią rodziców, którzy anonimowo odpowiedzieli mi, że byliby gotowi zrobić wszystko, by ratować swoje dziecko. Nie powiedzieli oczywiście, że zrobiliby to samo co Sara, jednak w pewien sposób odpowiedzieli na moje pytanie. Zapytałam też, czy uwierzyliby komuś, kto powiedziałby im, że nie ma już nadziei dla ich dziecka. Odpowiedzieli, że nie. Że nadal szukaliby ratunku. Nikt nie odpowiedział „Nie wiem”. Mówili też, że byliby gotowi podejmować najtrudniejsze decyzje, byle nie pozwolić dziecku umrzeć. To byłoby wbrew naturze rodzica. Oczywiście nie mogłam porozmawiać z każdym rodzicem w kraju. Rozmawiałam z tyloma, z iloma miałam kontakt. Dlatego jestem pewna, że znalazłby się ktoś, kto nie byłby w stanie poświęcić wszystkiego. Nie pracowałam nad tym filmem po to, aby pokazać swoje stanowisko w tej sprawie, ani żeby podnieść kwestię, czy moralne jest poczęcie dziecka po to, aby było bankiem organów dla innego dziecka. Nie takie miałam intencje. Pracowałam nad tym filmem, aby opowiedzieć historię kobiety, której dziecko umiera, i pokazać jej ciężką drogę.

Czy naprawdę obcięła pani włosy na potrzeby filmu?

Reklama

Nie, to oczywiście był czepek imitujący łysinę. Ale Sofia (Vassilieva, grająca chorą na białaczkę Kate) to zrobiła. Ona jest niesamowita. Ma 15 lat. To najtrudniejszy okres w życiu nastolatki, kiedy kształtuje się jej osobowość i jej wizerunek. Miała takie długie i gęste włosy. Była z nich dumna. To, co zrobiła, było naprawdę imponujące, i bardzo ją za to podziwiam. Czy sama bym zgoliła włosy na potrzeby filmu? Nie wiem. Ale nigdy nie mówię nigdy. Po tym, jak widziałam, jak odważnie podeszła do tego Sofia i jak dzielnie znosiła wielogodzinne charakteryzacje, malowanie sińców pod oczami, plam na głowie, noszenie ogromnych kolczyków, myślę, że łatwiej by mi to przyszło. Sofia jest niesamowita, po pracy potrafiła poprosić, aby namalowali jej coś na głowie, bo spotyka się ze znajomymi. Nosiła ubrania, które podkreślały jej łysą głowę. To było zdumiewające.

Podkreśla pani cechy wojownika w charakterze swojej bohaterki, a jak określiłaby pani swój charakter?

Myślę, że wszyscy jesteśmy wojownikami (śmiech). Myślę, że taka jest już nasza natura. Być może żyjemy w społeczeństwie, które potęguje te żądze. W dzisiejszych czasach uważamy, że nasze pasje są tylko pasjami. Myślę jednak, że one podsycają naszą zdolność do bycia wojownikami. Jestem zaangażowana w ratowanie naszej planety, ale nie tylko dla dobra jej samej, lecz również dla naszego wspólnego dobra. Największym moim celem jest zdrowe życie na naszej planecie. To jest coś, w co jestem bardzo zaangażowana, więc w pewnym sensie jestem wojownikiem. Jestem również oddana rodzinie. Mam starszą siostrę.

Co ostatnio zrobiła pani dla siostry, a co ona zrobiła dla pani?

Po prostu jesteśmy dla siebie siostrami. Myślę, że wspaniałą rzeczą w tym filmie jest to, że ukazuje on cudowną więź łączącą dwie siostry i ich wspólne przeżycia. Jest to jedna z najsilniejszych więzi, bo jesteś z kimś bardzo blisko już od momentu narodzin. Moja siostra ma czworo dzieci. Obserwowanie ich samych i miłości, która wszystkich łączy, jest niesamowite. Z wiekiem dostrzegasz wiele rzeczy. Przypominasz sobie, że w dzieciństwie dorośli powtarzali ci: „Jak dorośniesz, to zrozumiesz”. I przyznajesz, że faktycznie tak jest.