Polacy rzadko śmieją się z własnej historii. „Operacja Dunaj” jest wyjątkiem – opowiada na wesoło o wydarzeniach, które nie dają nam powodu do dumy. Czy humor jest sprzymierzeńcem głębszej refleksji o trudnych momentach w naszych dziejach?
Maciej Stuhr:
Myślę, że tak. Dobrze, że ten film powstał głównie z inicjatywy polskich scenarzystów i reżysera. Gdyby „Operację” zrobili Czesi, musielibyśmy się wstydzić. A tak mogliśmy sobie pozwolić na odrobinę humoru, opowiadając o tamtych smutnych czasach.

Reklama

Z wstydliwej przeszłości łatwiej rozliczyć się kręcąc komedię niż dramat?
Już na pierwszym spotkaniu powiedzieliśmy sobie, że po pierwsze nie będziemy się rozliczać, a po drugie nie chcemy się usprawiedliwiać. Zamierzaliśmy zrobić coś pomiędzy. Opowiedzieć ciekawą historię, która się zdarzyła w bardzo nieciekawych dla Polaków czasach – kiedy polscy chłopcy zostali wsadzeni do czołgów i najechali bratnią ziemię. Ale znaleźli się też w dość komicznej sytuacji i o tym opowiadamy.

Polscy bohaterowie filmu to albo naiwni chłopcy, jak grany przez Macieja Nawrockiego Jasio, albo ludzie niewykształceni, którym narzucono sposób myślenia. Postać, w którą wcielił się pan, to jedyny inteligent w załodze...
On chyba najbardziej powinien się wstydzić. Są momenty, kiedy mój bohater dostrzega, że to, w czym uczestniczy, jest pomyłką. Ale z drugiej strony tak kocha Czechy i Czechów, że jest mu tam po prostu bardzo dobrze. Mimo że przyjechał z karabinem.

W filmie po żadnej stronie nie znajdziemy postaci zaciekłych opozycjonistów.
Nie, bo wtedy jeszcze takie postawy należały do rzadkości. Przygotowując się do filmu, czytaliśmy różne dokumenty z tamtych czasów. Okazało się, że kiedy Polacy wyjeżdżali do Czechosłowacji, na granicy stały kobiety z obrazami Matki Boskiej oraz gromnicami i błogosławiły chłopców, którzy jechali na wojnę.

Reklama

Wielu Polaków nie rozumiało, co się dzieje.
W tamtym czasie świadomość opozycyjna dopiero się rodziła. Rok 1968 był przełomowy. Być może inwazja na Czechosłowację, wydarzenia marcowe, zaprocentowały protestami w grudniu 1970 roku, a potem zrywami lat 1980 – 1981 i Okrągłym Stołem. Ale wtedy działalność opozycyjna była znikoma, zwłaszcza w armii.

„Operacja Dunaj” to także opowieść o zderzeniu kultur. Co wynika z niecodziennego spotkania Polaków z Czechami?
Dla każdej z postaci co innego. Młody Janek patrzy na to z zadziwieniem. Jego starszy kolega jest rozkochany w czeskiej kulturze. Inny w Czechosłowacji czuje się obco i nic nie rozumie. Zbitka dwóch kultur zawsze jest inspirująca. Niezależnie, czy jest rok 1968, czy 2008, wojna, czy kręcenie filmu.

p

Reklama

Polscy scenarzyści musieli nie tylko odtworzyć realia tamtych czasów i nastroje, jakie panowały wśród naszych sąsiadów, ale też oddać „czeskiego ducha”. Czy na planie zdarzały się sytuacje, gdy Czesi mówili: „tak nie było, tak byśmy się wtedy nie zachowali”?
Zdarzały się. Wtedy oczywiście oddawaliśmy inicjatywę naszym sąsiadom pod wspaniałym przywództwem Jirziego Menzla, który zgodził się czuwać nad kształtem filmem.

Mówi się o panu jako o jednej z gwiazd Teatru Nowego Krzysztofa Warlikowskiego. Czy dzięki teatrowi można dziś zostać gwiazdą?
Teatr Warlikowskiego jest nietypowy, bo tam gwiazda goni gwiazdę. Jak czuć się gwiazdą przy Andrzeju Chyrze? Krzysztofowi udało się wśród tak zwanych nazwisk obudzić zespołowego ducha. Na tym chyba polega siła jego teatru. Choć każdy ma z aktorów na koncie dokonania filmowe czy teatralne, potrafi rezygnować z ambicji na rzecz dobra spektaklu.