Słyszeliście już o emo-młodzieży? To posłuchajcie, jak amerykańska pisarka Stephenie Meyer do spółki z wytwórnią Summit Entertainment zbija na niej fortunę.

Gdy zestawi się zarobione przez "Zmierzch" w weekend otwarcia 70,6 mln dol. z wynikiem wchodzącego na ekrany w początku miesiąca "Quantum of Solace" - 70,4 mln, przewaga filmu dla młodzieży nad nowym Bondem wydaje się niewielka. Gdy jednak dodać, że pierwszy kosztował wytwórnię Summit Entertainment ok. 60 mln dol., a drugi (realizowany w Columbia Pictures) 225 mln, staje się jasne, jak miażdżący sukces odniosła ekranizacja powieści Stephenie Meyer. "Zmierzch" pobił też wyświęconą przedwcześnie na lidera animację Disneya "Piorun" (27 mln dol.) oraz inny bardzo wdzięczny rekord - najlepiej zarabiającego filmu wyreżyserowanego przez kobietę (Catherine Hardwicke).

Reklama

Chociaż amerykańska prasa opisywała sukces filmu ze zdziwieniem porównywalnym do tego, jakie wzbudziłoby zwycięstwo McCaina, dokładnie takiego scenariusza mogliśmy się spodziewać. Furorę zrobiła przecież już książka Meyer. Czteroczęściowa saga opowiadająca o skrytej dziewczynie Belli Swan, która przeprowadza się do mrocznego Forks w stanie Waszyngton i zakochuje w wampirze Edwardzie Cullenie, sprzedała się na świecie w 17 mln egzemplarzy, zaś w USA jej pierwsza część uplasowała się na piątej pozycji listy "New York Timesa" zaledwie w miesiąc po opublikowaniu. Sukces kasowy ekranizacji zapowiadały też wyprzedane kilka dni przed premierą bilety i odbywające się we wszystkich większych miastach Ameryki spotkania promocyjne z odtwórcami głównych ról - Robertem Pattinsonem (w "Harrym Potterze" grał Cedrica Diggory'ego) i Kirsten Stewart ("Wszystko za życie").

Czy mógłbyś mnie ugryźć?

W listopadowy poniedziałek przed sklepem Hot Topic w centrum handlowym na przedmieściach San Francisco tłumy zgromadziły się na długie godziny przed przybyciem Pattinsona. Relacjonujący wydarzenie dziennikarze nie przebierali w porównaniach. "Euforia wyczekujących na idola nastolatek przywodziła na myśl słynny koncert The Beatles na Shea Stadium w Nowym Jorku" - pisał na łamach "New York Timesa" David Carr. "A natężenie pisków i wrzasków co najmniej solowy koncert Jacka White'a" - dodawał.

Reklama

Wśród ponad tysiąca osób dominowały dziewczyny z podkreślonymi czarną kredką oczami, długimi ukośnymi grzywkami oraz zwężanymi u dołu spodniami, czyli żeńska reprezentacja emo-dzieciaków, dla których mroczna, a zarazem romantyczna historia Belli i Edwarda przez trzy lata od debiutu na rynku stała się niemal biblią. Szczęściara, której udało się podejść wystarczająco blisko, aby Pattinson ją usłyszał, spytała, czy nie zechciałby jej... ugryźć. Inna, odgarniając włosy z karku, pokazała gwiazdorowi tatuaż z napisem "lamb". Tak nazywał Edward Cullen swoją książkową (a zarazem filmową) wybrankę Bellę.

Tatuażami i ubraniami niektórzy z obecnych manifestowali nie tylko po czyjej są stronie, ale także skąd się wśród fanów "Zmierzchu" wzięli. "Nigdy nie dostałem listu z Hogwartu" - głosił napis na przodzie koszulki jednego z chłopaków (Hogwart to szkoła czarodziejów z "Harry'ego Pottera"). Na plecach tego samego T-shirtu można było przeczytać ciąg dalszy: "Więc przeprowadziłem się do Forks, by żyć z Cullenami". Wygląda na to, że pokolenie, które jeszcze niedawno zaczytywało się Potterem, znalazło w Edwardzie i Belli swoich nowych bohaterów.

Reklama

Początki Edwarda i Harry'ego wydają się zresztą bliźniaczo podobne. Autorka "Zmierzchug, tak jak J.K. Rowling, przed cudownym olśnieniem prowadziła życie przeciętniaka. Opiekowała się domem, była matką trzech synów: Gabe'a, Setha i Eliego, a do tego gorliwą członkinią Kościoła Jezusa Chrystusa Świętych Dni Ostatnich. Wena spłynęła na nią we śnie. - 2 czerwca 2003 r. przyśniła mi się dziewczyna, która zakochuje się w wampirze - mówi w wywiadach, wzorem Rowling dbając, by narodzinom serii towarzyszyły narodziny legendy. Amerykanka okazała się nie tylko płodną pisarką, ale i specem od marketingu. Wiedząc, komu głównie przypadły do gustu jej mroczne powieści, podrzucała czytelnikom coraz to nowe fakty, które pozwały im identyfikować się z bohaterami. Podkreślała np., że jest wielbicielką Muse, którego fani dziś to w dużej mierze reprezentanci emo-młodzieży. Wyznała nawet, że koncert, który odbywa się w trzeciej części sagi, to właśnie koncert tej grupy.

Edwarda wspiera równie skuteczny marketing co Harry'ego, obaj mogą też pochwalić się równie tajemniczą biografią i dostępem do mocy nadprzyrodzonych. Przy czym w przypadku Cullena nie są one efektem wprawek z magii, lecz uciążliwym następstwem faktu, iż - jak cała jego rodzina - jest wampirem. Od przejścia na stronę zła totalnego dzieli Cullenów tylko godna podziwu determinacja, żeby zamiast krwi ludzkiej pić zwierzęcą. Sęk w tym, że ukochana Edwarda wydaje woń, która jak niczyja inna kusi chłopaka, by wpić się w jej gardło. Jak to w bajkach, miłość okazuje się silniejsza i mimo nadludzkich cierpień oraz wysiłków Bella i Edward postanawiają żyć razem. - To piękna historia młodej kobiety, która zakochuje się tak mocno, że jest gotowa zostać wampirem - zachwyca się fabułą reżyserka Catherine Hardwicke. - Obsesyjna miłość Edwarda i Belli przypomina tę Romea i Julii - dodaje. Krytycy widzą sprawę trochę inaczej i sugerują, że wampiryczny temperament Edwarda to metafora młodzieńczego pociągu seksualnego. Zgodnie z takim ujęciem w Edwardzie i Belli trzeba dojrzeć po prostu zwykłych nastolatków usiłujących radzić sobie z burzą hormonów.

Jak zarobić na kryzysie

To z kolei tłumaczy, dlaczego film pokochało pokolenie emo-młodzieży. Członkowie dzisiejszej subkultury emo (bo ta istniała już w latach 80., tyle że w odmiennym kształcie; nazwa pochodzi od angielskiego przymiotnika emotional - emocjonalny) to przecież nikt inny jak zostawione przez rodziców samym sobie nastolatki walczące z problemami wieku dojrzewania. Jako że problemy te nabrały w przeciągu ostatnich lat (gdy dzieciaki od małego zmuszane są, by brać udział w wyścigu szczurów) większych rozmiarów, i emo stało się bardziej hardcore'owe. Pewne elementy stroju, dawniej będące dodatkami, dziś są wręcz wyznacznikiem przynależności do grupy, myślenie o rzeczach ostatecznych ustąpiło miejsca wprowadzaniu rzeczy ostatecznych w życie, czego przykładem było głośne samobójstwo obsesyjnej fanki emo-kapeli My Chemical Romance 13-letniej Hannah Bond. Rodzice i psychologowie biją na alarm, za to producenci gadżetów, odzieży, menedżerowie i wydawcy płyt podkręcają zjawisko, jak tylko potrafią. Dlaczego? Bo - jak każda subkultura - emo są dla nich idealnymi konsumentami. Kolekcje w stylu emo (spodnie rurki, T-shirty i czapki czy trampki z czaszkami) można znaleźć w prawie każdym sklepie młodzieżowym (H&M i Jack & Jones); zespołów grających charakterystyczną, dołującą, miejscami melorecytowaną muzykę stale przybywa, nie tylko w Stanach Zjednoczonych (My Chemical Romance, Panic at the Disco), ale i w Niemczech (Tokio Hotel), a nawet w Polsce (Blog 27). Dystrybutorzy płyt pojęć "emo" i "screamo" (mocniejsza odmiana pierwszego) używają nawet wtedy, gdy w rzeczywistości sprzedają albumy poppunkowe, rockowe czy metalcore'owe, bo to daje im gwarancję sukcesu.

Triumfalny marsz "Zmierzchu" przez amerykańskie kina to więc tylko kolejny element układanki, następny dowód na to, jak wielka jest konsumencka siła emo-młodzieży. Film pobił nie tylko nowego "Bonda", przestraszył również producentów kolejnej części... "Harry'ego Pottera". Według pierwotnych planów to "Książę Półkrwi" miał wejść do kin 21 listopada, a "Zmierzch" trzy tygodnie później, 12 grudnia, prawdopodobnie w cieniu sukcesu Harry'ego. - Przesunęliśmy premierę na 2009 r., by zagwarantować wytwórni hit na lato - tłumaczy decyzję prezydent Warnera Alan Horn. Lekceważąc niskobudżetową produkcję, Warner nie tylko dał sobie skraść fanów, ale przede wszystkim pozwolił, by pod nosem wyrosła mu poważna konkurencja: Summit Entertainment. Mając wykupione prawa do ekranizacji wszystkich powieści Meyer, szefowie tej do niedawna nie liczącej się specjalnie wytwórni Rob Friedman i Erik Feig mogą spokojnie udać się na urlop. Nawet kilkuletni. Z kolei szefowie Paramount, który jako pierwszy był w posiadaniu praw do ekranizacji "Zmierzchu", lecz w 2006 r. porzucił projekt (nie widząc w nim potencjału kasowego!), powinni już zacząć ścinać głowy odpowiedzialnym za tę fatalną decyzję.