Z pozycji mędrca na bohaterów swoich filmów wybiera zawsze cherlawych wizjonerów niemal pozbawionych rozumu w kategoriach racjonalnych, ale obdarzonych geniuszem niedefiniowalnym, dwuznacznym i intrygującym. Taki był zakochany w groźnych niedźwiedziach bohater "Grizzly Mana", tacy są ludzie opętani Antarktydą w "Spotkaniach na krańcach świata".
Ten kraniec świata jest zapowiedzią rzeczywistego końca. Zaczyna nas bowiem obowiązywać "czas rozpadu" - jak z Riceura. Antarktyda z dokumentu Herzoga wygląda prawie jak zaginiona Atlantyda. To świat, którego już prawie nie ma, za którym tęsknimy. Herzog odnalazł na Antarktydzie miejsce, które daje szansę na skupienie, ale także skupia podobnych do reżysera szaleńców, w stosunku do których psychologiczną kategorię "wariactwa" należałoby koniecznie redefiniować. Dźwięk elektrycznych gitar na dachu stacji naukowej i symfonia fok, hydraulik z błękitną krwią i filozof obsługujący koparkę. Baza naukowa w McMurdo staje się przystanią dla uciekinierów z życia.
Kadry zalewa jasność - to śnieg. Ale czasami robi się szaro, rdzawo, czerwono - to koparki albo żelastwo zostawione na Antarktydzie co najmniej sto lat temu. Ciemna twarz bieli, grzeszna strona czystości - Herzog nie zadawala się jednak geograficzną arkadią miejsca. Spotkanie ze zwierzętami i ekscentrycznymi naukowcami na Antarktydzie służy reżyserowi do przekazania deprymujących i niestety celnych wniosków. To film o przesileniu - o cywilizacji kresu, ale także o przeczuciu finału, którego nie zauważymy. Bo przecież, jak w sławnym wierszu Miłosza, "nikt nie wierzy, że staje się już".
Fascynująca twórczość Herzoga z ostatnich lat przypomina mi poszukiwania Krystiana Lupy w teatrze. Są niemal rówieśnikami, a także integralną częścią autorskiego artystycznego eksperymentu: głos Lupy znamy z jego przedstawień, niepodrabialny tembr Herzoga jest nieoderwalnie związany z jego kinem. Obaj - pierwszy w kinie, drugi w teatrze - od dawna mogliby wyłącznie odcinać kupony dawno spełnionych karier i robić rzeczy, których się po nich spodziewamy. A jednak ci 65-latkowie bardzo odważnie uciekają przed jakimkolwiek znormatywizowaniem: szukają ryzyka, drażnią, wierzgają. Herzoga i Lupę fascynuje to samo pęknięcie w duszy portretowanego bohatera albo zarośnięta chwastami szczelina w "duszy" świata. Lupa w najnowszym, fascynującym "Factory 2" (Teatr Stary w Krakowie) sportretował sztuczny świat pop-sztuki; Herzog w "Spotkaniach na krawędzi świata" pokazał, że samotność pojedynczego pingwina niczym nie różni się od samotności upadłej cywilizacji. Tylko tyle. Innego końca świata nie będzie.
"Spotkania na krańcach świata" (Encounters at the End of the World)
Wielks Brytania/USA 2007; reżyseria: Werner Herzog;
obsada: Werner Herzog;
dystrybucja: Against Gravity; czas: 90 min
Premiera: 31 października