Młoda mężatka - tytułowa lady Constance Chatterley (Marina Hands) dotrzymuje towarzystwa mężowi (znakomity Hippolyte Girardot), który cztery lata wcześniej, w kilka miesięcy po ślubie wskutek postrzału został sparaliżowany. Jej każdy dzień składa się ze sztucznych rozmów z małżonkiem przy stole i samotności w sypialni. Całą energię koncentruje na przesadnie usłużnej opiece nad sir Cliffordem. Constance ma dziecinną, przestraszoną buzię, na której wypisana jest zgoda na takie życie. Na brak czułości, niemożliwość posiadania dziecka, na egzystencję na marginesie wojennych wspomnień męża. Do czasu. Zatrudnienie pielęgniarki, która przejmuje jej obowiązki daje kobiecie pewnie pierwszą okazję w życiu, by zastanowić się, czego chce i co może zrobić tylko dla siebie. Coraz dłuższe i częstsze spacery po lesie kończą się płomiennym romansem z mieszkającym w głuszy Parkinem (Jean-Louis Coulloc’h), pracującym w posiadłości państwa Chatterley jako łowczy.

Reklama

"Kochanek Lady Chatterley" nie jest i nigdy nie był opowieścią o seksie. Owszem, pierwowzór książkowy - powieść D.H. Lawrence’a z 1928 roku - zawierał sporo odważnych scen erotycznych, a każda z jego dotychczasowych ekranizacji ze szczególną starannością właśnie na nich się koncentrowała. Dopiero francuska reżyserka Pascale Ferran, niewiele zmieniając w tekście i nie dopisując nowoczesnego kontekstu, przesunęła akcenty z "kochanka" na samą bohaterkę. Romans opowiedziała przede wszystkim jako rzecz o dojrzewaniu kobiety. Nie erotycznym, ale o zdobywaniu samoświadomości. Nadała tym samym interesujący także współczesnego widza wymiar swojej "lady Chatterley", której historia była dotychczas skutecznie zasłonięta przez sceny erotyczne. Filmując seks odważnie i dosłownie, zdołała pokazać, że nie w ciele, tylko w głowie głównej bohaterki odbywa się to, co dla seksu najważniejsze. To wielka zaleta filmu powstałego w czasach, w których kino pokazało chyba już wszystko, a widza bardzo trudno zaszokować zwykłą golizną. Film trwa niemal dwie i pół godziny, a mimo to nie jest przegadany. Nie ma tu histerycznych rozmów kochanków nienaturalnie komentujących każdą łóżkową figurę. Słowa są dla Constance częścią świata kultury i konwenansów, do którego należy jej mąż. Poza nimi jest świat, w którym zamiast w czczą paplaninę można się wsłuchać w siebie - świat jej i Parkina. Największa siła "Kochanka Lady Chatterley" tkwi w świetnie zbudowanej opozycji kultury jako miejsca, którym kobieta nie może stać się samodzielną jednostką, i natury, która jej to umożliwia, oraz zaskakującym połączeniu fatalizmu i optymizmu. Od początku wiemy, że to opowieść o niemożliwym, nawet nie tyle na poziomie wątku miłosnego, ile w przedstawionej społecznej sytuacji. Constance nie zostanie ze swoim kochankiem, mąż uzna jej dziecko, bo jak mówi jej w jednej z końcowych znakomitych rozmów, to oczywiste, że w ich sferach lady ma dziecko z lordem. Koniec kropka. Ale w smutnym finale nie ma nieszczęścia - ona wychodzi z tego wszystkiego mocniejsza, świadoma siebie.

Kłopot w tym, że wszystko, co pokazuje Pascale Ferran, już było, nawet powiedziane dobitniej. Można jeszcze raz przyjrzeć się kobietom u progu dorosłości, można podziwiać świetnie grających aktorów i nawet mieć jako widz przyjemność z tego widowiska, ale nagrodzenie tego obrazu pięcioma Cesarami i uznanie go za najważniejszy film francuski 2006 roku było zdecydowanie na wyrost.

KOCHANEK LADY CHATTERLEY (Lady Chatterley)

Francja 2006; reżyseria: Pascale Ferran; obsada: Marina Hands, Jean-Louis Coulloc’h, Hippolyte Girardot; dystrybucja: SPInka; czas: 140 min

Reklama

Premiera: 28 marca