"Irina Palm" musiała być dla pani dużym wyzwaniem - kontrowersyjny scenariusz, główna rola...

To pierwszy raz, kiedy wzięłam na siebie odpowiedzialność udźwignięcia całego filmu. Nie byłam pewna, czy potrafię to zrobić. Kiedy pierwszy raz pokazano mi gotowy materiał, zdałam sobie sprawę z dwóch rzeczy: że umiem to robić i że nie ma ani jednej minuty, w której byłabym Marianne Faithfull. Wiele lat temu nauczyłam się, że pracy to w zupełnie odrębny świat niż w życie. Ale polubiłam bycie Maggie, polubiłam jej związek z Miklosem. Od razu złapaliśmy dobry kontakt. Grający go Miki jest niesamowicie sexy. Dobrze poczułam się w świecie, w którym jest tyle miłości.

Jak przygotowała się pani do roli Maggie, skoro jest pani od niej tak różna. Nie da się przecież zbudować wiarygodnej postaci, używając tylko wyobraźni.

Reklama

Najkorzystniejsze było to, że nigdy nie byłam w takim klubie, w jakim pracuje Maggie, i że nigdy nie widziałam żadnego filmu porno. To po prostu nie mój świat. Tak samo jak nie był to jej świat. Maggie jest w nim obca. Klub "Sexy World", w którym pracuje, naprawdę istnieje w Londynie. Kiedy do niego poszliśmy z ekipą filmową, byłam pod wrażeniem! Nie wiedziałam, że istnieją takie rzeczy! Mam parę znajomych, które były prostytutkami, ale nie konsultowałam się z nimi przed filmem. Zupełnie oddzieliłam siebie od Maggie - nawet przefarbowałam włosy na ciemno. Namówiłam reżysera, by Maggie nosiła pozbawione wyrazu ciuchy podmiejskiej matrony. Byłoby bardzo źle, gdybym była na ekranie choć trochę sexy. To wszystko by popsuło.

Powiedziała pani - koleżanek prostytutek?

Tak, poznałam je w czasach mocnego ćpania i włóczenia się po ulicach. Prostytutki zawsze wiedzą, skąd wziąć prochy. Część z nich już nie żyje. Ja sama nie wiem, jak mi się to udało przetrwać. Chyba miałam bardzo dużo szczęścia, więcej niż inni, choć nie byłam od nich lepsza. Musiała mnie trzymać jakaś tajemnicza siła zewnętrzna, bo jak się domyślasz, ćpun to niezbyt silna wewnętrznie osoba. Potem ciągle powtarzałam sobie, że muszę być silna, że każdy ból wiąże się z tym, że odstawiłam narkotyki. To mogło się skończyć tragicznie, np. przez wiele dni bolała mnie twarz, a ja powtarzałam sobie: wytrzymasz, to tylko efekt odwyku. Kiedy wreszcie zaciągnięto mnie do lekarza, okazało się, że mam złamaną szczękę i sytuacja jest już tak zła, że przeszłam ciężką operację. Chodziłam potem kilka miesięcy ze śrubami w twarzy, wygldałam jak Frankenstein!

Maggie powtarza w filmie, że niczego nie żałuje, wszystko zrobiłaby jeszcze raz. A pani?

Reklama

Żałowanie przeszłości jest bez sensu, bo i tak nie da się jej zmienić. Oczywiście, wyrzucam sobie to, jak przebiegały moje kontakty z rodzicami, że nie byłam najlepszą matką, że zabrano mi syna. To, że przez wiele lat byłam skupiona wyłącznie na sobie, nie obchodzili mnie inni - wciąż muszę się pilnować, by tak nie było. Naprawdę szczęśliwa czułam się tylko wtedy, gdy miałam jakieś 15 lat. Zanim wszystko się zaczęło. Wiodłam spokojne życie z matką, przyjaciółkami ze szkoły. Chodziłam do katolickiej szkoły z Sally, siostrą Mike’a Oldfielda, a naszą ulubioną rozrywką było wyszukiwanie książek źle widzianych przez siostry, np. Baudelaire’a i Oscara Wilde’a, i zaczytywanie się w nich. To były najbardziej występne rzeczy, jakich wtedy się dopuściłyśmy. Byłyśmy takie niewinne. Potem pamiętam momenty, które mnie wzruszają. Teraz mogę słuchać "Sympathy For The Devil" z przyjemnością. Niedawno po raz pierwszy obejrzałam "Hamleta" Tony’ego Richardsona z 1969 roku, w którym zagrałam Ofelię. Nigdy nie miałam okazji tego zobaczyć. Zalałam się łzami. To piękny film.

W "Irinie Palm" pani bohaterka skrywa tajemnicę. W pani rodzinie też są takie?

Syn Maggie poznał jej tajemnicę i dobrze się stało. Ja żałuję, że nigdy nie udało mi się wyciągnąć z mojej matki (austriacka arystokratka baronowa Eva von Sacher-Masoch), jakie było jej życie, kiedy była młodą tancerką w Berlinie przed II wojną. W domu zachowały się jej zdjęcia, była pięknością. Znam tylko ułamki tej historii, ale nigdy nie chciała mi zdradzić szczegółów. Miała wtedy 17 lat. W dzień pracowała w teatrze u Maxa Reinhardta, w nocy z przyjaciółką w kabarecie. Obu wydawało się, że były Isadorą Duncan. Ponieważ wracała z pracy bardzo późno, zaprzyjaźniła się z lokalnymi prostytutkami, które odprowadzały ją do domu, by była bezpieczna. W tamtych czasach prostytutki berlińskie nosiły buty na szklanej podeszwie ze światełkiem w obcasie. Proszę to sobie wyobrazić! To jedna z nielicznych historii z tamtego okresu, jaką opowiedziała mi matka. Myślę, że jestem do niej podobna. To ona zaszczepiła we mnie miłość do muzyki, puszczała mi songi Kurta Weilla.

Podkreśla pani swoją odmienność od granej postaci. Nie kusi pani scenariusz o pani samej. Szalone lata 60. mogą zainteresować widzów.

Ale nie mnie! Dopóki żyję, nie będzie filmu o mnie! Ci wszyscy ludzie, z którymi wtedy się spotykałam, wciąż żyją i są moimi przyjaciółmi. Mick (Jagger - przyp. red.) tak się przejął, że leżę w szpitalu, gdzie operowano mi raka piersi, że zadzwonił do mnie o pierwszej w nocy. Miałabym zdradzać nasze sekrety?

Zajmuje się pani kinem i muzyką. Co jest teraz ważniejsze?

Kocham poezję i słowa piosenek. Kocham język. Lubię to robić nie tylko dla siebie. Ostatnio pisałam dla Carli Bruni i myślę, że jej płyta była znakomita. Ale kino też zaczęło mnie pociągać, także jako widza. Ostatnio odkryłam w sobie miłośniczkę Bonda, "Casino Royale" to kawał dobrej roboty. Niech pani napisze, że chcę napisać piosenkę do Bonda, może ktoś to przeczyta i zaproponują mi to.