– Nie potrafiłam się w tym odnaleźć, bo według mnie aktorka, która notorycznie spóźnia się do pracy, nie szanuje pozostałych aktorów i ludzi z ekipy filmowej – tłumaczy. – Po trzech dniach zdjęć zrozumiałam, o co chodziło. Marilyn spędzała codziennie ponad trzy godziny w fotelu makijażystki i fryzjera. Przez cały czas musiała wytwarzać tę wyjątkową energię, dzięki której ludzie czuli, że ona egzystuje po to, aby sprawiać im przyjemność. To musiało być bardzo wyczerpujące. Dziś już rozumiem, dlaczego Marilyn mogła nie mieć ochoty wstać rano z łóżka i iść do pracy.

Reklama

23 listopada film "My Week With Marilyn" zagości w kinach za oceanem.