Im bliżej końca festiwalu, tym częściej dziennikarze spekulują, kto dostanie Złotą Palmę. Cóż, Michael Moore ze swoim "Sico" nie ma w tym roku szans. Startował bowiem poza konkursem. Jurorzy pewnie bardzo tego żałują, bo lubią takie poprawnie politycznie kino. Quentin Tarantino z "Death Proof"? Tak, on ma duże szanse. Bo chociaż cały film nie powala na kolana, to superinteligentne dialogi i znakomite aktorstwo Kurta Russella sprawiają, że dzieło ogląda się z zapartym tchem.

Ale czarnym koniem tegorocznego festiwalu jest z pewnością wstrząsający dramat obyczajowy rumuńskiego reżysera Cristiana Mungiu "4 miesiące, 3 tygodnie i dwa dni". Francuskie gazety od "Liberation" po "Le Figaro" już ogłosiły ten film zwycięzcą Cannes.

Akcja tego filmu dzieje się w Bukareszcie końca lat 80. Widzimy, jak dogorywa reżim Ceausescu. A bohaterami dzieła Mungiu są dwie studentki z obskurnego akademika, z których jedna dokonuje aborcji niechcianej ciąży. Robi to nielegalnie (w kraju do 1989 r. obowiązywał zakaz przerywania ciąży, a w tym czasie z powodu partackich zabiegów zmarło pół miliona kobiet). Oto lekarz - szarlatan, który wykonuje zabieg (w razie wpadki grozi mu kara 10 lat więzienia) funduje dziewczynom piekło upokorzeń: żąda m.in. zapłaty w naturze. Kamera nie szczędzi nam drastycznych widoków, ale gorszy od nich jest widok rozpaczy i wstydu towarzyszący dziewczynom.

Patrząc na film Mungiu, myślałam o dwóch świetnych filmach Krzysztofa Krauzego - o "Długu" i "Placu Zbawiciela". Bo rumuński dramat stylistyką opowieści i siłą przekazu oba filmy bardzo przypomina. Ściska za gardło i nie ma w nim nawet śladu taniej publicystyki czy dydaktyzmu.

Przed festiwalem nikt o tym rumuńskim filmie nawet nie wspominał. Dzisiaj mówią o nim wszyscy. Powód? Zawiedli faworyci. A wśród nich m.in. Gus van Sant. Ten nietuzinkowy twórca wielokrotnie zaskakiwał już nas swoimi odważnymi filmami. Mało kto dzisiaj zajmuje się przecież kinem psychologicznym. A van Sant robi je z łatwością. Potrafi wymyślić ciekawą akcję, znakomite postaci, a wszystko to wpisać w krajobraz współczesnej Europy. Co z tego, skoro jego najnowszy "Paranoid Park" jest sztampowy. To film pozbawiony jakichkolwiek elementów świeżości.

Tym razem van Sant zaproponował nam opowieść o zbuntowanym nastolatku, skatebordziście, który zmaga się z rodzinnym dramatem i problemami ze swoją dziewczyną. To nie wszystko. Główny bohater nieumyślnie stanie się sprawcą śmierci ochroniarza. I do tego momentu miał się zacząć prawdziwy dramat. Tak się nie stało. Van Santowi nie starczyło pomysłu na zdyskontowanie tej ciekawie zapowiadającej się opowieści.

Jednak największym, jak dotąd, rozczarowaniem okazał się oczekiwany bardzo film Rosjanina Andrieja Zwiagincewa "Wygnanie". Ten autor głośnego "Powrotu" - nagrodzonego w Wenecji Złotymi Lwami - przywiózł do Cannes dramat o parze małżeńskiej, którą do tragedii doprowadza zbyt długie rozstanie i urażona duma mężczyzny.

Widać, że reżyser chciał nas uraczyć mrocznym kinem spod znaku Dostojewskiego. Niestety, nasycił film tak wielką ilością nieszczęść (bohaterowie umierają nagle jeden po drugim), że całość jest absolutnie nie do przełknięcia. Niestrawna jest także konstrukcja filmu, a w szczególności sztucznie "doklejone" retrospektywy. Szczyt pretensjonalności, chciałoby się powiedzieć. A szkoda, bo obsadzona w głównej roli Maria Bonneville, piękna i zdolna, była bardzo przekonująca. U Zwiagincewa bronią się jednak jeszcze dobre chęci. Bo w końcu chciał opowiedzieć ważną historię o ludziach.

Nijak natomiast obronić się nie da, już okrzykniętego najgorszym dziełem festiwalu, francuskiego filmu (chyba tylko dla żartu umieszczonego w głównym konkursie) "Piosenki miłosne" Christophe'a Honore'a. Tego kuriozum opowiedzieć się nie da - historia miłosnego trójkąta, w której ona umiera, on znajduje pocieszenie w ramionach brata kochanka tej trzeciej, opowiedziana w konwencji musicalu, warta jest paru Złotych Malin (gdyby przyznawali je za swoje filmy Francuzi, nie Amerykanie). Dziennikarze znad Sekwany wznosili oczy do nieba, rumieniąc się za szacownych organizatorów.















Reklama