Jack Nicholson właśnie skończył zdjęcia do komedii "The Bucket List" Roba Reinera. Ponoć z Morganem Freemanem stworzyli duet, jakiego kino nie pamięta od czasu występów Jacka Lemmona i Waltera Matthau. Film jest historią dwóch pacjentów oddziału onkologicznego, którzy uciekają ze szpitala, aby przed śmiercią odbyć podróż swojego życia.

Reklama

Trzykrotny zdobywca Oscara - za rolę McMurphy’ego w "Locie nad kukułczym gniazdem" Milosza Formana, za kreację pisarza w "Lepiej być nie może", wreszcie playboya astronauty w "Czułych słówkach" (oba filmy wyreżyserował James L. Brooks), dwunastokrotnie nominowany do tej nagrody, wyprzedził już Laurence’a Oliviera, dotychczasowego lidera. Liczbą nominacji Akademia Filmowa rozpuściła go do tego stopnia, że gdy za rolę w "Infiltracji" Martina Scorsese jej nie otrzymał, obraził się na akademików.

Filmowcy są zgodni - należy do tych nielicznych aktorów, których sama obecność na planie zamienia przeciętny film w niezwykłe dzieło. Tak było w przypadku "Schmidta" Alexandra Payne’a, gdzie odmieniony, zagubiony Jack zagrał wdowca na życiowym rozdrożu.

Gdyby nie jego kreacja, byłby to słaby film o… starym pierdole, który miał nudne życie. Nicholson uczynił tę postać tak złożoną, że z pospolitej historii powstało studium samotności i zagubienia.

Reklama

Początki jego kariery nie zwiastowały narodzin gwiazdy. W latach 60. w wytwórni króla niskobudżetowego kina Rogera Cormana uchodził za chłopca "od wszystkiego" - pomagał przy produkcji, grał epizody i pisał scenariusze filmów klasy B. Dopiero gdy Monte Hellman zatrudnił aktora w westernie "Niewinnie oskarżony" (Nicholson sam napisał scenariusz), wreszcie go dostrzeżono.

W 1969 r. Dennis Hopper zatrudnił Nicholsona w głośnym dramacie "Swobodny jeździec", opowieści o hipisach, którzy rzucają wyzwanie pruderyjnej Ameryce. Wkrótce potem Mike Nichols zaangażował go do filmu "Porozmawiajmy o kobietach", gdzie zagrał podrywacza wprowadzającego kumpla w arkana sztuki uwodzenia.

Ironiczno-gorzkie studium życia dwóch przyjaciół było obyczajowym przełomem w amerykańskim kinie, zaś Nicholson stał się uosobieniem nowczesnego aktorstwa.
Wielkie role u wielkich reżyserów posypały się jedna za drugą.

Reklama

W 1974 r. na ekrany kin weszły dwa arcydzieła zrealizowane przed kompletnie różnych twórców z Nicholsonem w roli głównej. Pierwszym był "Zawód reporter" Michelangelo Antonioniego, gdzie wcielił się w mającego poczucie bezsensu życia dziennikarza, który trafił w środek piekła i przewartościował swój świat. Drugi to "Chinatown" Romana Polańskiego - hołd złożony czarnemu kryminałowi lat 40., gdzie zagrał prywatnego detektywa.

Potem na Nicholsona czekał już Forman i rola życia w "Locie nad kukułczym gniazdem". Jako McMurphy z łajdackim uśmiechem i szaleństwem w oczach aktor był genialny. Film został odebrany jako metafora represyjnego systemu niszczącego jednostkę. Nicholson wreszcie mógł zacząć wybierać role.

Odrzucił m.in. główną w filmie Spielberga "Bliskie spotkania trzeciego stopnia", uznając, że nie chce być dodatkiem do efektów specjalnych. Wybrał za to Stanleya Kubricka i rolę psychopatycznego pisarza w "Lśnieniu", ekranizacji powieści Stephena Kinga. Wkrótce udowodnił, że równie znakomity jest w komedii, nawet najbardziej gorzkiej - "Czułe słówka" Brooksa przynoszą mu w 1983 roku drugiego Oscara.

Nie sposób wymienić wszystkich jego wielkich ról. Nawet ta w "Czarownicach z Eastwick" urosła do rangi wydarzenia i przyniosła mu Saturna - nagrodę Academy of Science Fiction, Fantasy & Horror Films. Jest zawodowym szczęściarzem, choć zdarzyła się rola, o której marzył i jej nie dostał - chodzi o postać Ojca Chrzestnego w filmie Coppoli, którą "sprzątnął" mu sprzed nosa Marlon Brando.

Jego życie prywatne jest burzliwe. Sam o sobie mówi "I am ladies’ man" (Jestem babiarzem) i przebiera w coraz młodszych partnerkach. Jest ojcem pięciorga dzieci (każde ma z inną kobietą) i uwielbia hulaszczy tryb życia.

Niedawno łączono jego nazwisko z Larą Flynn Boyle, ostatnio mówi się o młodszej o 40 lat kelnerce nocnego klubu. Jest tak zagorzałym fanem Los Angeles Lakers, że jego plan zdjęciowy układany jest pod kątem rozgrywek klubu. Prócz pięknych kobiet i koszykówki kocha też sztukę i uchodzi za jej znawcę. Ponoć w swoich zbiorach ma unikatowe dzieła Pabla Picassa i naszej rodaczki Tamary Łempickiej.