Najnowszy film Wong Kar-Waia "My Blueberry Nights", pierwsza nakręcona przez chińskiego reżysera w Ameryce fabuła, otworzy tegoroczny festiwal w Cannes. Zanim obejrzymy dzieło Kar-Waia z plejadą znakomitych aktorów: Judem Lawem, Timem Rothem, Rachel Weisz, Natalie Portman i debiutującą na dużym ekranie piosenkarką Norą Jones, warto przypomnieć sobie jego wcześniejsze dokonania.

Wybór filmów Kar-Waia powinien nosić podtytuł "Samotność w wielkim mieście", bo taki jest główny temat melancholijnych obrazów reżysera z Hong Kongu. Samotność, niemożliwa do spełnienia miłość i przypadkowe spotkania zbłąkanych postaci są kanwą kolejnych opowieści i cechami "karwaiowskiego" stylu. Tłem tych historii są oświetlone latarniami i neonami ulice lub skąpane w sztucznym świetle przeludnione mieszkania, a bohaterowie - jak oślepione zwodniczym blaskiem owady - snują się po nocnym mieście, zamyśleni palą papierosy, słuchają muzyki, mokną na deszczu i cierpią, nie mogąc zaznać żadnej pociechy.

Kar-Waiowi w jego filmach inspirowanych Nową Falą, zwłaszcza Godardem, czarnymi kryminałami z lat 40. i estetyką wideoklipów, udało się stworzyć niezwykle przekonujący obraz współczesnego miejskiego życia i zawrzeć w nich metaforę ludzkiego losu. "Co dzień ocieramy się o innych ludzi. Mogą stać się naszymi przyjaciółmi lub pozostać nieznajomymi" - wygłasza reżyserskie credo bohater "Upadłych Aniołów", powtarzając zresztą niemal identyczne słowa bohatera "Chungking Express". Od takich autocytatów aż się roi w twórczości Kar-Waia, który w swoich filmach zbudował własny, wewnętrznie spójny i zamknięty świat.

Kiedy w 1999 roku polska publiczność po raz pierwszy zetknęła się z twórczością Wong Kar-Waia, dzięki wprowadzonym niemal jednocześnie na nasze ekrany "Chungking Express" (1994) i "Upadłym Aniołom" (1995), niewątpliwie był to dla widzów pewien szok. Azjatyckie kino nie było wtedy jeszcze szerzej znane, ani tym bardziej cenione, więc twórczość reżysera z Hong Kongu zrobiła porażające wrażenie. Wytrawni kinomani znali oczywiście filmy japońskich klasyków Kurosawy i Yasujiro Ozu, ale współczesne produkcje azjatyckie kojarzyły się w najlepszym przypadku z Brucem Lee i mocno "kopanymi" filmami kung-fu. Na takim tle wizualnie wysmakowane, hipnotyzujące i posługujące się oryginalną narracją obrazy Kar-Waia wydały się jeszcze świeższe i bardziej porywające. A co najważniejsze - w pełni czytelne dla europejskiego odbiorcy, świadczące o wspólnocie doświadczeń mieszkańców globalnej miejskiej dżungli.

Na świecie Kar-Wai był już wówczas postacią znaną, stałym bywalcem filmowych festiwali i prekursorem wzbierającej azjatyckiej fali w kinie artystycznym. W 1997 roku otrzymał na festiwalu w Cannes nagrodę za reżyserię "Happy Together", a rok wcześniej zakochany w jego filmach Quentin Tarantino wprowadził "Chungking Express" do kin w Stanach Zjednoczonych.

Zestaw dzieł Kar-Waia, który ukazał się na naszym rynku, składa się z dwóch par filmów, które wzajemnie się uzupełniają i dopowiadają. Podobna relacja łączy "Chungking Express" i "Upadłe Anioły", co "Spragnionych miłości" z "2046". Te dwa ostatnie, zarazem najnowsze dokonania reżysera, pokazują kierunek, w którym rozwinęły się znane z wcześniejszych filmów motywy. O ile w "Upadłych Aniołach" czy innych filmach z tego okresu Kar-Wai opowiadał wielowątkowe, chaotyczne, pulsujące historie, którym nieobcy był posmak kina akcji, to w "Spragnionych miłości" i "2046" skoncentrował się na drobiazgowej analizie uczuć, łączących, czy raczej rozdzielających, dwoje ludzi.

Wyraźna jest także stopniowa i coraz większa estetyzacja stylu Kar-Waia. Niemal od początku kariery współpracując z tym samym operatorem Christopherem Doylem, zdołał wytworzyć własny filmowy język, w którym równie istotna jest kontemplacja szczegółów, ultra wystylizowane, statyczne i pełne zadumy kadry, jak chaotyczny z pozoru montaż i nielinearna narracja. Do tych obrazów, w których nikt nie mówi "kocham cię", gdzie w obliczu braku komunikacji i zagubienia bohaterów do wyrażania uczuć służy muzyka od Laurie Andersson i Massive Atack po sentymentalny chiński canto-pop, warto wracać. Po porcję estetycznych wrażeń i dla melancholijnej zadumy nad skazanym na samotność, zagubionym w bezczasie miejskiego życia współczesnym człowiekiem.













Reklama