Na debiut Arevado patrzyłem z zazdrością. Bo choć to kino mocno zadłużone u amerykańskich starszych gniewnych i młodszych niezależnych, to jednak na tyle oryginalne, że aż by się chciało zobaczyć coś podobnego w naszych realiach, swojskich klimatach, niekoniecznie z Małaszyńskim w głównej roli.

Z ducha "Bezdroży", "Powrotu do Garden State", "Co gryzie Gilberta Grape’a" jest tutaj prawie wszystko: fabularna nieważkość, bohaterowie uwikłani w problemy z dorosłością. A zarazem nic z tego ducha się nie narzuca, ustępując miejsca oryginalności granatowego, prawie czarnego nastroju, rozświetlanego z rzadka hiszpańskim słońcem.

Takich outsiderów widzieliśmy niby wielu, niepewnych, poszukujących sensu życia, niewolniczo przykutych do swego miejsca w świecie łańcuchem rodzinnych i emocjonalnych więzi. Ale Jorge (świetny Quim Gutierrez) i tak nas zaskakuje. Bo jego kłopoty są pozbawione kryształowej przejrzystości amerykańskich krewniaków. Kłopoty ze znikającym pod maską Alzheimera ojcem, od którego apodytycznej władzy nie udało się kiedyś uciec, a któremu teraz trzeba zmieniać pieluchy. Z pracą, o którą Jorge wciąż się stara i której wciąż nie dostaje, mimo garnituru i krawata. Z bratem kryminalistą, który właśnie wyszedł z więzienia i chce zacząć nowe życie. Z dziewczyną odmienioną przez zagraniczne studia. Z niespodziewaną, chorą miłością zamkniętą za więziennymi kratami. I z przyjacielem, który z dachu podgląda perwersyjne masaże własnego ojca i zastanawia się, czy przypadkiem sam nie jest gejem.

Jest w tym wszystkim chropawość ogniskująca brud życia, splot okoliczności wywiedzionych skądinąd niż z precyzyjnie rozrysowanej demiurgicznej mapy konfliktów, złych i dobrych postaci, kulminacji i happy endów. Ten film w ogóle nie ma endu. Kończy się tylko obietnicą nadziei, której spełnienia wcale nie można być pewnym.

Nie ma też złych duchów wypełzających znienacka zza fabularnych łamańców. Są tylko demony dręczące dobrych ludzi. Bo w prawie czarnym świecie Arevalo nie ma złych ludzi. Wszyscy są dobrzy i wszyscy cierpią. I wszyscy warci są ukojenia. Reżyser dobrze im życzy, ale niczego nie ułatwia. Prowadzi krętymi bezdrożami poszukiwania miłości, tożsamości, sensu i celu. Jak w życiu. I jak w kinie, w którym niespełnienie więcej warte jest od spełnienia, obietnica szczęścia od zaspokojenia.

Arevalo odważył się wejść w strefę półcienia, namysłu nad życiem. A przy okazji podkopać mit wielkich perspektyw współczesności. Nie jak u nas. Z punktu widzenia nędzy, biedy, syfu i wykoncypowanych fabuł. Ale z życiowym, wzruszającym, sceptycznym optymizmem. Bardzo takiego kina u nas brakuje.


GranatowyPrawieCzarny
Hiszpania 2006;
Reżyseria: Daniel Sanchez Arevalo;
Obsada: Quim Gutierrez, Marta Etura, Raul Arevalo, Antonio de la Tore;
Dystrybucja: Vivarto;
Czas: 105 min;
Premiera: 30 marca


















Reklama