Wyobraźcie sobie tylko: uroczy łajdak Danny Ocean w świecie Misia Uszatka. Tytułowy pan Lis to bowiem klasyczny przechera, obdarzony dodatkowo dowcipem, sprytem i wdziękiem George’a Clooneya, który użycza mu głosu w oryginalnej wersji filmu. Zaś kukiełkowa poklatkowa animacja przywodzi na myśl czar staroświeckiej dobranocki, choć pod względem filmowego kunsztu śmiało może stawać w zawody z najlepszymi dziełami speców od CGI, takimi jak „Wall.E” czy „Odlot”.

Reklama

Pan Lis wiedzie ustabilizowane życie zawodowe i rodzinne jako felietonista lokalnej gazety oraz mąż uroczej pani Lisowej (Meryl Streep) i ojciec niewydarzonego nastolatka Asha (jeden z ulubionych aktorów Andersona Jason Schwartzman). Jednak marzy mu się powrót do szalonych lat młodości, kiedy to cieszył się sławą najlepszego złodzieja kur w okolicy. Dlatego decyduje się na ostatni w życiu skok i wymyśla genialny plan, który pozwoli mu okraść trzech wrednych farmerów. Do pomocy angażuje średnio rozgarniętego oposa Badgere (znów stały współpracownik reżysera Bill Murray), zakłada kominiarkę i... no cóż, genialne plany mają to do siebie, że coś w nich musi się sypnąć. A konsekwencje bywają gorzkie.

Na szczęście pan Lis nigdy nie traci rezonu, nawet gdy traci swój rudy ogon. Film Andersona, choć wprowadza wiele zmian w stosunku do oryginalnej opowiastki Dahla, zachowuje specyficznego ducha tej literatury, przeznaczonej formalnie dla dzieci, choć zdecydowanie wywrotowej w treści. Jest to bodaj najlepsza adaptacja książki Dahla – z całym szacunkiem dla Nicolasa Roega i jego „Wiedźm”, Danny’ego De Vito i jego „Matyldy” oraz Tima Burtona, który przeniósł na ekran „Charliego i fabrykę czekolady” (jak widać dzieła angielskiego pisarza przyciągają wszelkiej maści ekscentryków).

„Fantastyczny Pan Lis” jest też po prostu filmem Wesa Andersona i wszyscy, którzy pokochali tego na wskroś oryginalnego twórcę, oglądając „Rushmore”, „Genialny klan”, „Podwodne życie ze Stevem Zissou” czy „Pociąg do Darjeeling”, odnajdą w tej niezwykłej animacji nie tylko ulubione tematy reżysera jak nagły życiowy kryzys czy typy postaci, ale nawet jego sposób kadrowania i prowadzenia kamery. W dodatku „Pan Lis”, tak jak pozostałe dzieła Andersona, jest po prostu fajny. W ilu bajkach dla dzieci występuje Jarvis Cocker, śpiewając przy tym obłędnie zabawną pioseneczkę o lisim sprycie? No właśnie.

Reklama

Jednak „Fantastyczny pan Lis” jest nie tylko udanym filmem, który serdecznie bawi i wzrusza. Jest prawdziwą baśnią, która mimochodem dotyka jak najbardziej poważnych, życiowych kwestii. Snując wdzięczną opowiastkę o przygodach pana Lisa, przypomina nam wszystkim o tym, że gdzieś pod spodem: pod życiem rodzinnym, kredytem na mieszkanie i zawodowymi obowiązkami drzemie w nas dzika natura. I czasem wydaje nam się, że jesteśmy gotowi zapłacić wysoką cenę, by znów poczuć ducha wolności. Ale czy warto? Będziemy wracać do tego filmu, jak wracamy do ukochanych książek z dzieciństwa, by znaleźć utracony raj wolności i wyobraźni. Fantastycznie, panie Anderson!

>>> Przeczytaj wywiad z reżyserem filmu