"Astro Boy" Hongkong/Japonia/USA 2009; reżyseria: David Bowers; dystrybucja: Monolith; czas: 95 min; Ocena 4/6
"Toy Story" USA 1995; reżyseria: John Lasseter; dystrybucja: Forum Film; czas: 81 min; Ocena 5/6
Przez te 15 lat, które minęły od premiery „Toy Story”, uroczej opowiastki o inteligentnych, obdarzonych wyrazistymi osobowościami zabawkach mieszkających w sypialni pewnego chłopczyka, sporo się zmieniło. Nikogo już nie dziwią pełnometrażowe animowane fabuły dla młodszej i starszej publiczności.
Przypomnijmy: dzieło Johna Lassetera, pierwsza tego typu komputerowa animacja, była absolutnym przełomem. Owszem, nieco wcześniej mieliśmy okazję pokochać „Króla Lwa” (1994), ale „Toy Story” to była już zupełnie inna bajka. Po raz pierwszy w kinach można było zobaczyć film „rysunkowy” tej długości i takiej jakości: dająca złudzenie trójwymiaru, drobiazgowo dopracowana technologia zaprezentowana przez studio Pixar musiała zachwycać. Dzięki zaś świetnemu, pełnemu humoru i wdzięku scenariuszowi film spodobał się nie tylko dzieciom, ale też ich rodzicom, otwierając drogę długiemu korowodowi podobnych produkcji: „Potwory i spółka”, „Gdzie jest Nemo”, „Auta”, „Ratatuj”, „Wall.E”, „Odlot”, czy jedyny w tym zestawieniu niepochodzący ze stajni Pixara megaprzebojowy „Shrek” – by wymienić, tylko te najważniejsze.
Stało się: animacja jest dziś pełnoprawnym gatunkiem, regularnie goszczącym na ekranach, co znajduje swe odzwierciedlenie chociażby w Oscarowych nominacjach – od 2001 roku pełnometrażowe filmy animowane mają swoją odrębną kategorię.
Jak na tym tle wypada premierowa produkcja Imagi Studio, twórcy m.in. „Wojowniczych Żółwii Ninja”, „Astro Boy”? To zrealizowana z rozmachem i poszanowaniem reguł gatunku, doskonała pod względem technicznym bajka o robocie obdarzonym wielkim sercem. Astro został stworzony przez genialnego wynalazcę doktora Tenmę, „ojca” wielu robotów z Metrocity, na wzór i podobieństwo jego jedynego syna, który zginął w tragicznym wypadku, podczas testowania nowej maszyny z laboratorium Tenmy. Jednak naukowiec szybko przekonuje się, że między doskonałym robotem a prawdziwym dzieckiem jest jednak pewna różnica i odrzuca swoje dzieło. Zaś wyposażony w ludzkie uczucia i głęboko zraniony Astro musi znaleźć sobie własne miejsce na ziemi.
Scenariusz został oparty na słynnej, choć niestety nigdy nieopublikowanej w Polsce, mandze autorstwa jednego z najwybitniejszych twórców tego gatunku Osamu Tezuki. Jednak z oryginałem łączy go jedynie ogólny zarys fabuły oraz oczywiście centralna postać chłopca robota, który żyje na pograniczu dwóch światów: ludzi i maszyn.
Twórcy filmu postawili na dość ckliwą opowiastkę z obowiązkowym „żyli długo i szczęśliwie” na końcu. Komiks Tezuki jest znacznie bardziej brutalny, mniej jednoznaczny i brak w nim jednoznacznego happyendu. Ale naiwność i słodycz filmowego „Astro Boya” nie jest jego najpoważniejszą wadą, nawet jeśli kogoś mogą drażnić wprowadzone zmiany (jak chociażby zamiana obdarzonego mnóstwem kulturowych konotacji Metropolis na bezpłciowe Metrocity). To po prostu obraz przeznaczony dla dzieci, z dostosowanym do ich percepcji humorem i tempem akcji. Sprawnie zrealizowany, plastycznie przyjemny i odpowiednio zaawansowany technologicznie, by sprostać naszym coraz wyższym oczekiwaniom. I choć tej opowieści brakuje przenikliwości i głębi innej animowanej baśni o robotach „Wall.E”, to jako propozycja na seans z maluchem na pewno się sprawdzi.
Jeśli zaś dorośli widzowie obawiają się nudy, niech sięgną po komiksowy oryginał lub wybiorą się na pokaz „Toy Story” z efektem 3D. Ten film nie zestrzał się ani trochę i wciąż ogląda się go z prawdziwą radością. Przypomnienie sobie „jedynki” z pewnością też umili czas oczekiwania na premierę trzeciej części cyklu – „Toy Story 3”, której możemy się spodziewać już w czerwcu. Animacja bowiem nie znika z ekranu. Ani na chwilę.