O nowej "prawdziwej komedii" Patryka Vegi (tym hasłem film jest reklamowany jak Polska długa i szeroka) usłyszeć, chcąc nie chcąc, musiał już chyba każdy. Najpierw podczas realizacji tabloidy obiegła sensacyjna wiadomość o tym, że wybitny aktor Paweł Małaszyński zafarbował włosy na blond, czemu towarzyszyła z wypiekami i przyspieszonym pulsem ekipa programu TVN "Co za tydzień". A nie tak dawno, na zaproszenie producentów filmu, na słynnego już sylwestra na warszawskim placu Konstytucji przyjechała La Toya Jackson, aby obwieścić nam za pośrednictwem kamer, że jej brat kochał wszystkich ludzi. Nie doszło zatem jeszcze do oficjalnej premiery, a już byliśmy "Ciachem" oblepieni. Nie całkiem przyjemne uczucie.
Zdyskontować sieczkę
Jaki jest nowy film Patryka Vegi, piszemy wyżej, nie mając złudzeń, że "Ciacho" nie odniesie sukcesu. Przypadek dzieła niegdysiejszego autora świetnego "Pitbulla" jest bowiem symptomatyczny. Nie pierwszy raz bowiem producenci postanawiają zdyskontować w kinie popularność telewizyjnej sieczki.
Skoro stacja TVN szykuje właśnie bodaj jedenastą już edycję "Tańca z gwiazdami", musiała pokusić się o coś w rodzaju "Tańca z gwiazdami" na wielkim ekranie. Zobaczyliśmy więc w ubiegłym roku reklamowany z mocą dorównującą "Ciachu" obraz "Kochaj i tańcz!", podpisany przez nieznanego nikomu reżysera ponoć z USA, nazwiskiem Bruce Parramore. Treść w tym filmie występowała, bo obecności scenariusza nie stwierdzono. Reżyser ponoć był, ale śladu po sobie nie zostawił. O aktorstwie trudno mówić, ale też nie spodziewaliśmy się niczego innego. Liczył się taniec - według znawców też pozostawiający sporo do życzenia.
W kontekście wszystkich tanecznych show wydaje się to niestety zrozumiałe. Czym w takim razie chce powalczyć o widza "Ciacho"? Tu odpowiedź jest równie oczywista, wystarczy prześledzić obsadę. W rolach głównych Marta Żmuda-Trzebiatowska, znana z serialu "Teraz albo nigdy", Paweł Małaszyński, pamiętany z seriali "Magda M.", "Twarzą w twarz", "Oficer", Tomasz Karolak, znany z roli w serialu "39 i pół" oraz Marcin Bosak, znany z serialu "M jak miłość".
Partie drugoplanowe przypadły artystom nie mniej znaczącym. Są wśród nich Joanna Liszowska, która zasłynęła występem w show "Jak oni śpiewają", Wojciech Mecwaldowski (nie pamiętam, w czym grał, ale przewinął się przez przemysłową ilość polskich komedii romantycznych), Cezary Żak (uwielbiany za "Ranczo", weteran polskich sitcomów) oraz Danuta Stenka i Marieta Żukowska. Rozumiem, że obie, skądinąd świetne, aktorki cierpią głód, skoro przyjmują tego rodzaju propozycje.
"Ciacho" poziomem niczym nie odbiega od serialowej sieczki, którą wiadrami serwują nam komercyjne stacje i publiczna telewizja. Komercyjne sukcesy takich produkcji, jak choćby "Nie kłam, kochanie" (z tą samą Trzebiatowską), "Miłość na wybiegu" (z tym samym Karolakiem), "Dlaczego nie" (producenci "Ciacha" ustrzegli nas od Macieja Zakościelnego), udowadniają, że filmowa rozrywka niczym nie różni się od tej telewizyjnej. Film Vegi utrwali tylko to przekonanie. Trudno się z tym spierać, bo popyt kształtuje podaż. Dlatego wcale nie zdziwię się, jeśli rok 2011 przywitamy "Ciachem 2", a w obsadzie znajdzie się jeszcze więcej serialowych "gwiazd". Tyle tylko, że szansa na to, by był to film lepszy od poprzednika, jest praktycznie żadna.
Wnioski są przynajmniej dwa. Telewizyjna tandeta płynie szeroką ławą, zalewając wszystko, co spotka na swej drodze. Zjawisko to, chyba nieodwracalne, psuje nie tylko telewizyjny rynek. Utrwala fałszywy układ sił w aktorskim światku, bo jeśli patrzeć na liczbę propozycji i apanaże, najwybitniejszym aktorami w naszym kraju są Karolak do spółki z Małaszyńskim. Co gorsza - jeśli patrzeć na decyzje specjalistów od castingów - aktorów w Polsce, przynajmniej tych pierwszoplanowych, jest mniej więcej 30.
I rzecz ostatnia. Zamiast iść na "Ciacho", można włączyć kolejny odcinek "Teraz albo nigdy". Żadna różnica.