Bardzo często można panią spotkać na międzynarodowych imprezach, festiwalach. Niewiele gwiazd pani formatu tyle podróżuje.
Catherine Deneuve: Jeżdżę na tyle festiwali, na ile pozwala mi praca nad filmami. Uwielbiam tę atmosferę, uwielbiam miejsca, w których skupia się tyle osób związanych z filmem w jednym czasie.

Reklama

W pani karierze i życiu prywatnym było wiele trudnych momentów: życie w ciągłym towarzystwie fotografów, spektakularne rozstania z mężczyznami, śmierć siostry. Wszystko to na oczach świata. Jak sobie pani z tym poradziła?
Tak jak wszyscy. Trochę cierpiałam, trochę to ukrywałam, potem próbowałam się podzielić swoim cierpieniem z innymi, by móc się z niego otrząsnąć i pogodzić z nim. Jeśli jednocześnie przeżywasz prywatną tragedię i grasz, jesteś bardzo odsłonięty emocjonalnie i znacznie trudniej ci przybrać pancerz, który by cię ochronił. To właśnie jest najgorsza cecha zawodu aktora.

Sprawia pani wrażenie bardzo silnej osoby, która nie ma kłopotu z tym, by zamknąć się w tym pancerzu.
Zgoda. Nie jestem tak delikatna jak wielu aktorów. Ale też mam taką opinię, bo nie dopuszczam, by ktoś zobaczył mnie w momentach, w których jestem inna. Cierpię na własny użytek, nie na pokaz.



Zdarzyło sie pani odbierać nagrody na całokształt. Czuje pani, że to już ten moment?
Na takich ceremoniach zawsze powtarzam: też czuję, że to ten wiek, w którym powinnam dostawać wyłącznie nagrody za całokształt. Mój francuski agent powtarza: „Bierz je teraz wszystkie, bo za parę lat będzie za późno!”. Mam przeczucie, że nie będziecie mieli szansy zobaczyć mnie na scenie jako 75-letniej babci.

Pomówmy zatem o tym, co było na początku. Maj 1968 roku, rewolucja obyczajowa, Nowa Fala...
Mam bardzo wyraziste wspomnienie tamtego okresu. Jestem w Paryżu na planie zdjęciowym „La Chamade” („Zawirowania serca”) na podstawie tekstu Francoise Sagan. Gram z Michaelem Piccolim. W pewnym momencie byliśmy zmuszeni do przerwania zdjęć. Nie zastanawiając się, zrobiłam to co wszyscy. Opuściłam Paryż. Ci, którzy nie brali czynnego udziału w proteście, byli bardzo skołowani, nie wiedzieli, co myśleć, co robić. Z drugiej strony wszyscy całą piersią oddychaliśmy powietrzem wolności. Chyba mieliśmy poczucie, że teraz oto padają najważniejsze słowa w naszym życiu, choć tak na prawdę sporo też było w tym bredni. Pożyczyłam od mojej matki rower, który pamiętał jeszcze II wojnę światową. i urządzałam sobie przejażdżki po mieście. Próbowałam się na nim wdrapać pod Trocadero, tam mieściła się słynna filmoteka paryska, gdzie odbywały się protesty, ale nie mogłam się tam dopchać. Wkurzyłam się i wyjechałam na wieś, gdzie czekał mój pięcioletni syn.

W Europie zagrała pani w niezliczonych produkcjach, które przeszły do historii kina. Grała pani tez trochę po angielsku. Nie miała pani momentu, kiedy kusiła panią amerykańska kariera, wspólne filmy z De Niro czy Pacino?
Kocham Ala Pacino, pewnie, że marzyłam o tym, by z nim pracować. Ale język jest barierą, która może zatrzymać karierę nawet najzdolniejszego aktora. Anglojęzyczni reżyserzy chcą pracować tylko z anglojęzycznymi aktorami. Ja po angielsku mówię całkiem nieźle, ale nie na tyle, by wystarczyło na Hollywood.

Reklama



Kiedy jest się postrzeganą jako jedna z najpiękniejszych aktorek na świecie, ma się momenty wahania. Poczucie, że wszyscy widzą tylko urodę, a nie talent?
Kiedy jest się piękną i młodą, ludzie widzą w tobie tylko twoją fizyczność i unikają mówienia o talencie. Ale jestem pewna, że w moim zawodzie nie da się przetrwać, polegając wyłącznie na urodzie. Każdy rok działa wtedy na twoją niekorzyść. Muszę przyznać, że kiedy myślę o aktorkach, widzę najpierw ich piękne twarze, ale nigdy nie zapominam, że miały w sobie i wewnętrzne piękno.

Pewnie istnieje cała lista reżyserów, z którymi nigdy nie doszło do pani zawodowego spotkania, ale chciałam zapytać o projekt z Hitchcockiem. Miała pani zagrać w jego ostatnim filmie.
Wszystko było już dogadane. Hitchcock zmarł, zanim zaczęły się zdjęcia. Nie pamiętam tytułu, to było tak dawno temu. To miał być film szpiegowski, akcja miała się rozrywać w Europie, ale nie we Francji.

Jaki był najtrudniejszy moment w pani karierze?
Koszmarne lata 80. i początek 90. Kiedy robiłam „Fort Saganne” z Alainem Corneau. Miałam wtedy 40-45 lat, prywatnie czas rozliczeń i spoglądania wstecz. Zawodowo kompletny brak interesujących scenariuszy. Czułam, że tracę grunt pod nogami. Nie wyobrażałam sobie, że zajmę się w przeszłości czymś innym niż kinem, kombinowałam, jak znaleźć się po drugiej stronie kamery, wejść w rolę producentki. To był ślepy zaułek. Nie opuszczało mnie poczucie, że wpadłam w pułapkę – wątpliwości, brak perspektyw, globalny spadek zainteresowania kinem. I… minęło. Z takich momentów czerpie się siłę.



W pani przypadku film to rodzinny biznes. Pani, siostra, rodzice, partnerzy życiowi, dzieci…
Nie chciałam tego zawodu dla moich dzieci. Zawsze pozwalałam im wybierać samodzielnie. Mnie rodzice próbowali ochronić przed różnymi życiowymi wyborami, związkiem z Rogerem Vadimem, musiałam pazurami walczyć o swoje. Oczywiście wiedząc, jak kręta jest zawodowa ścieżka aktora, nie byłam specjalnie zadowolona, że moje dzieci pójdą tą drogą. Bałam się, że widmo znanych rodziców jeszcze bardziej utrudni im kariery. Ale jakoś im idzie, Chiara (Mastroianni, córka Marcella) robi sporo filmów, mój syn Christian (z Vadimem) woli teatr.

Widziała pani ostatnio film, który by panią poruszył, w którym sama chciałaby pani zagrać.
Zagrać nie, ale oglądając nagrodzone Złotą Palmą w Cannes „4 miesiące, 3 tygodnie i 2 dni” pomyślałam, że to nie tylko film o Rumunii. Sama bardzo angażowałam się w ruch na rzecz legalizacji aborcji we Francji, przeżyłam piekło, jakim jest dla kobiety usunięcie ciąży. Oglądając film Mungiu, pomyślałam, że to też film o młodych Francuzkach z mojego pokolenia. Szkoda, że nikt z nas go nie zrobił 20 lat temu.

Zdarzyło się pani zagrać samą siebie w filmie „Je veux voir”. Jakie to uczucie?
Nie było to takie trudne. W Paryżu spotkałam filmowców, którzy pokazali mi scenariusz, który nie przewidywał dla mnie żadnych dialogów, a cały mój występ miał się opierać na improwizacji. Pomysł był takim wyzwaniem, że nie zdążyłam poczuć zażenowania, że gram siebie. To, co było trudne, to pewna obojętność, którą miałam operować w tej roli. Wiem, że postrzega się mnie jako chłodną aktorkę, ale takie nicnierobienie na ekranie jest trudniejsze niż szarżowanie z ekspresją. Granie Catherine Deneuve jest tak samo trudne, jak granie kogokolwiek innego.