Wojciech Kałużyński Inne / PIOTR KOWALCZYK
"Biała wstążka" (aka "Das Weisse Band") Austria/Francja/Niemcy/Włochy 2009; Reżyseria: Michael Haneke; Obsada: Christian Friedel, Leonie Benesch, Ulrich Tukur, Josef Bierbichler; Czas: 145min; Dystrybucja: Monolith Plus; Premiera: 20 listopada; Ocena 5/6



Haneke w swoich filmach często chowa się za gatunkowym sztafażem – kryminału, thrillera, obyczajowego dramatu, ale nie poddaje się regułom. Wręcz przeciwnie rozsadza je od środka. Haneke wciąga w akcję, buduje napięcie jakąś intrygującą zagadką, a tak naprawdę zastawia pułapkę, pozorne zaangażowanie zamienia w dystans, a misternie snute fabuły w wehikuły dla własnych konstatacji, diagnoz i pytań wykraczających poza ramy umownej konstrukcji. W przypadku „Białej wstążki” jest podobnie.

Reklama
Kadr z filmu "Biała wstążka", reż. Michael Haneke Inne

Akcja rozgrywa się na moment przed wybuchem I wojny światowej w sielskiej wsi, gdzieś w północnych Niemczech. Znowu znajduje Haneke gatunkową ostoję w narracji portretującej wiejską społeczność oczyma przybysza z zewnątrz, nauczyciela relacjonującego historię, w której odegrał rolę aktywnego świadka. Chwyt niby ograny, a pozwala zakotwiczyć opowieść w tradycji bildungsroman, a zarazem zarzucić haczyk. Austriacki reżyser znów sugeruje kryminalną zagadkę i znów, choć podsuwa rozwiązanie, pozostawia ją na poły otwartą. Wątek kryminalny wprowadza już w pierwszej scenie. Oto, szanowany lekarz spada z konia, bo ktoś między drzewami rozpiął cienki drut. Pod oknem jego córki zmuszonej zaopiekować się młodszym bratem staje gromadka jej szkolnych kolegów i koleżanek. Przyszli pomóc. Wzruszający i na pozór krzepiący obrazek, ale ten dziwny orszak staje się wkrótce coraz bardziej złowrogi. Oto bowiem społecznością wsi wstrząsają nowe tajemnicze wypadki i wydarzenia, a dzieci miejscowego feudała, lekarza, pastora, zarządcy majątku, synowie i córki zwykłych chłopów są świadkami, ofiarami, a być może również sprawcami fatalnych wydarzeń.

p

Haneke zaczyna od rekonstrukcji mitu starych dobrych czasów, świata patriarchalnego, rządzącego się hierarchicznymi zasadami i uświęconego surową protestancką pobożnością. Dzieci pastora spóźnione na kolację, pójdą spać głodne. Wysłuchają przemowy głowy rodu i kościoła zapowiadającej karę w postaci rózeg. Zanim pójdą spać pocałują rodziców w rękę na dobranoc, a następnego dnia wyjdą do szkoły z przewiązanymi na ramieniu białymi wstążkami – znakiem czystości, do której mają dążyć, a tak naprawdę rękojmią posłuszeństwa, znakiem rozpoznawczym wiecznej pokuty, piętnem terroru wymuszonej niewinności. Chwilę później jednego z synów pastora spotka nauczyciel, gdy ten przechadza się po wysoko zawieszonej belce, sprawdzając czy Bóg pragnie jego śmierci.

Reklama



Kadr z filmu "Biała wstążka", reż. Michael Haneke Inne
Kadr z filmu "Biała wstążka", reż. Michael Haneke Inne

Obserwujemy jak na modelu rozpad tego patriarchalnego porządku. Upada biblijny ideał ojca, który jak Bóg Ojciec „za dobre wynagradza, a za złe karze”, kompromituje się protestancka etyka oparta na całkowitym posłuszeństwie wobec religii i nieustającym poczuciu winy. Prawdy i zasady, które wpaja się dzieciom są tu jedynie słuszne i absolutne. Nie ma miejsca na dziecinne pytania. Gdy najmłodszy synek lekarza pyta „Co to jest śmierć?”, odpowiedzieć próbuje starsza siostra, ojciec milczy. Milczy też, gdy synek zobaczy, co jego ojciec robi w nocy z własną córką. Nie ma też w świecie tego ładu miejsca na empatię, ciekawość świata, wrażliwość, spontaniczność, okazywanie słabości. Gdy synek pastora ofiarowuje ojcu klatkę z ptakiem, by zastąpił mu utraconego ulubionego kanarka, ten jedynie oschle dziękuje. Bez wzruszeń, przytulania, okazywania miłości. Haneke stawia diagnozę jednoznaczną: pod powierzchnią dyscypliny, dobrych manier i wypełniania obowiązków religijnych skrywa się okrutna gra pozorów i hipokryzja.

Taka wizja protestantyzmu zbliża się do tego, co pokazał Bergman w „Fanny i Aleksandrze”. Tyle, że Bergman ograniczył się do ran na psychice, które jeszcze da się uleczyć. Hanekemu chodzi o coś więcej. Pokazuje jak doszło do tego, że z dzieci wychowywanych w protestanckich, dbających o dyscyplinę i dobre maniery rodzinach za dwadzieścia lat wyłoni się chłodne emocjonalnie, obojętne na zło, okrutne społeczeństwo. Ciąg zagadkowych wypadków ujawnia powoli cały swój intelektualny i emocjonalny ciężar. W pozornie tylko ascetycznych, czarno-białych kadrach Haneke koduje wizję rozpadu czarno-białego, przyzwoitego świata. Za chwilę w Sarajewie zginie arcyksiążę Ferdynand, nadciągnie wojna.

Ale to tylko zapowiedź katastrofy, której korzenie oglądamy w mikroskopijnej skali. Bo i sam Haneke traktuje kamerę trochę jak mikroskop, a bohaterów jak obiekty doświadczenia. Zamyka ich w ograniczonych przestrzeniach i z chłodnym sceptycyzmem przygląda się jak wyłazi z nich zło. Bohaterowie „Białej wstążki” znaleźli się właśnie w laboratoryjnej pułapce. Z jednej strony patriarchalny, duszny gorset, z drugiej niemożność jakiegokolwiek buntu prowadzącego do otwarcia prawdziwej puszki Pandory – zwątpienia we wszelkie wartości. Z terroru niewinności rodzi się zło. Akty okrucieństwa są tylko symptomem choroby, na którą cierpi świat sprowadzony do zimnych rytuałów, oparty na ślepej wierze i ślepym posłuszeństwie. Haneke podążając za Frommem i jego „Ucieczką od wolności” wywodzi nazizm z samego społecznego systemu, odwołuje się do frommowskiej kategorii zbiorowego charakteru nie popadając w narodowe stereotypy. Pokazuje jak humanistyczne doktryny zamieniają się we własne zaprzeczenie, a jednocześnie jak Lynch w „Twin Peaks” burzy „sielską” mitologię z pruskiej prowincji, dekonspiruje ją jako prawdziwe jądro ciemności początku XX wieku.



W wycyzelowanych z matematyczną precyzją, statycznych kadrach, długich, przeciągniętych ujęciach udało się odbudować Hanekemu kompletny światoobraz przeszłości, podobny do tego, jaki znamy ze starych fotografii. Ale w tych zdjęciach jest jak zwykle pewien naddatek znaczeń. Haneke niczym demiurg panuje nad światem przedstawionym, przygląda się temu, co oswojone i znane, by wydobywać pęknięcia, doprowadzać do świadomości to, co niewidoczne, do czasu ukryte.




Mnoży wątpliwości i każe szukać odpowie między kadrami. Ta strategia prowadzi do hipnotycznego niemal poddania, czujności, podejrzliwości wobec wszystkiego, co widoczne gołym okiem i wszystkich, którzy wydają się odporni na ukąszenie zła. Przecież nawet naiwny nauczyciel kończąc swoją relację porzuca etyczną perspektywę i przechodzi do rzeczowego streszczenia swych dalszych losów. Walczył na wojnie, przejął zakład krawiecki, ożenił się. Może do tego stopnia zobojętniał na zło, że także i on zagłosował na Hitlera?


Wychodzi jak zwykle z Hanekego okrutny, ograniczający się do behawioralnych obserwacji, moralista ostrzegający przed skażeniem lewicowymi i prawicowymi dogmatami. Wyłazi austriacki kompleks (dzielony z Bertholdem i Jelinek) nieumiejętności rozliczenia się z przeszłością. Ale siła jego filmu leży gdzie indziej. Nie w diagnozach, klarownych odpowiedziach, nie w kanonicznych interpretacjach, ale w niejasnościach, w niepokojąco amorficznej prawdzie o pewnym wycinku czasu i fragmencie przestrzeni uchwyconej na fotografii, w której najważniejsze jest to, co niewidoczne, a nie to, co oczywiste.