"Cukiereczek" (1985), "Bagdad Cafe" (1987), "Rozalka idzie na zakupy" (1989).

Percy Adlon drogę do kina miał krętą i wyboistą. Sprzedawał gazety, zajmował się aktorstwem, pracował w radiu, jako spiker w bawarskiej telewizji, aż w końcu spełnił swoje marzenie i został reżyserem. I to takim całą gębą. Debiutował wprawdzie po czterdziestce, ale szybko odkrył, jakie kino chce robić – kameralne, wystylizowane, inteligentne. No i odkrył dla kina charyzmatyczną puszystą gwiazdę – Marianne Saegebrecht. Zobaczył ją po raz pierwszy na scenie jednego z teatrów monachijskich i tak się zachwycił, że obsadził ją w telewizyjnej wariacji na temat Cervantesa „Herr Kischott” (1980), a potem grała u niego już prawie zawsze.

Reklama

Wprawdzie świat poznał Saegebrecht dopiero w 1987 roku dzięki filmowi „Out Of Rosenheim”, bardziej znanemu jako „Bagdad Cafe”, ale już wcześniejszy o dwa lata „Cukiereczek” ujawnił skalę jej zaiste niecodziennego talentu. Saegebrecht gra tu samotną, szarą, nieatrakcyjną 38-letnią kobietę, której życie sprowadza się do pracy w zakładzie pogrzebowym, podróży metrem, wizyt na basenie i zasypiania przed telewizorem. Wszystko zmienia się jednak, gdy najpierw usłyszy, a potem zobaczy pewnego motorniczego metra (Eisi Gulp), którego nazywa Cukiereczkiem. Bierze urlop, zaczyna o siebie dbać, kupuje seksowną bieliznę, urządza mieszkanie i stopniowo osacza swego wybranka. Nie przeszkadza jej nawet to, że ten jest żonaty.

Adlon nie opowiada jednak bajki o korpulentnym kopciuszku i księciu z metra. Jest na to zbyt mądry i zbyt wrażliwy. Opowiada absurdalnie zabawną, a zarazem gorzką historię o przeraźliwej samotności, potrzebie bliskości. W toczące się powoli, precyzyjnej narracj nie ma choćby jednego fałszywego kroku. Adlon barwi kadry to na zielono, to na różowo, zmienia tonacje, odcienie. I choć nieco przegadana druga część jest słabsza niż mistrzowski początek, to dramatyczny finał i tak wybrzmiewa przejmująco udowadniając przy okazji, że szare życie może być w kinie ciekawe.

Po sukcesie „Cukiereczka”, przyszła pora na podbój Ameryki. Tyle, że Adlon w „Bagdad Cafe” wysłał swą muzę nie do jakiejś wspaniałej metropolii, ale na odludny skrawek pustyni Mojave. W obskurnej kafejce, w której zabrakło nawet kawy pojawia się po kłótni z chamskim mężem bawarska turystka Jasmin (oczywiście Saegebrecht). Zagubiona, stopniowo zaczyna układać życie sobie i bezradnym jak dzieci miejscowym – właścicielce kawiarni – Brendzie, jej muzykalnemu synowi, specjalistce od tatuażu, malarzowi z Hollywoodzką przeszłością (genialny Jack Palance). Smutna kawiarnia zamienia się wkrótce w miejsce magiczne.

Niby nic specjalnego Adlon nie wymyślił. Ot, leniwa przypowieść w jarmuschowskim klimacie. A jednak ciepło „Bagdad Cafe” jest wciąż zaraźliwe i z biegiem lat wcale nie przemija. Konfrontacja bawarskiej hausfrau z cierpiącymi na nadmiar wolności Amerykanami godzi poetycki nastrój z celną obserwacją, komedię z powagą, minimalizm narracji z plastycznym wysmakowaniem. Urocze to kino o wyzwalającej sile życzliwości i poczucia humoru, o pokonywaniu barier i o miłości do świata i ludzi.

Dwa lata później zrobił Adlon kolejną niemiecko-amerykańską komedię z Saegebrecht w głównej roli „Rozalka idzie na zakupy”. Tym razem opowiedział o rodzinie z Arkansas. Pani domu, wywodząca się z Bawarii Rozalia, której mąż ma fioła na punkcie samolotów, obsesyjnie robi zakupy zarażając pasją oglądania reklam i zdobywania dóbr siedmioro swych dzieci. Rodzinka żyje sobie sielsko do momentu, w którym Rozalię dopadają kłopoty ze spłacaniem kredytów i żonglowaniem pieniędzmi na 37 kartach kredytowych. Fałszuje więc czeki, podrabia podpisy i naciąga banki, a z grzechów codziennie spowiada się księdzu.

Reklama

Cała siła tego filmu leży w dwuznaczności. Bo Adlon niby satyrycznie portretuje styl życia niewolników współczesnego dyktatu konsumpcjonizmu, ale zarazem ogarnia ich ciepłym spojrzeniem. Traktuje z pobłażaniem, jakby poddając się argumentacji Rozalki, twierdzącej, że ów dyktat to wszechpotężny spisek producentów, firm reklamowych i telemediów. Zabawne to, przewrotne, urocze, a przy okazji opatrzone krzepiącym w czasach kryzysu morałem, że folgowanie własnej potrzebie posiadania wcale nie musi skończyć się tragicznie, nawet jeśli się utraci zdolności kredytowe.

Ocena: 5.

Wojtek Kałużyński

Dystrybucja: Kino Świat.