"Papierowy żołnierz"(aka "Bumaznyj Soldat") Rosja 2008; reżyseria: Aleksjej German jr; obsada: Merab Ninidze, Chulpan Khamatova, Anastasia Szewelewa; dystrybucja: Art House; czas: 118 min; Premiera: 20 listopada; Ocena 4/6
Trzeci film Germana (po świetnym „Ostatnim pociągu” i ciekawym „Garpastum”) jest potwierdzeniem klasy młodego reżysera, który po sławnym ojcu, autorze m.in. legendarnych „Dwudziestu dni bez wojny” z 1976 roku, odziedziczył nie tylko imię i nazwisko, ale także talent.
„Papierowy żołnierz” jest filmem para-gatunkowym. Historyczny kostium – początki radzieckiego podboju kosmosu – posłużył reżyserowi jedynie dla wzmocnienia uniwersalnej wymowy filmu, rozpiętego gdzieś pomiędzy komedią i tragedią, melodramatem i teatrem telewizji. Film ma intrygującą konstrukcję: został zbudowany z pięciu równoległych sekwencji, odpowiadających pięciu tygodniom życia bohatera - lekarza Daniła Pokrowskiego. Pracujący w „Bajkonurze” Danił jest rozdarty pomiędzy przygotowaniem kosmonautów do pierwszego w ZSRR lotu w kosmos, a licznymi uczuciowymi burzami w jego sercu…
Dziwny film, trochę irytujący, na pewno formalnie przestylizowany. Szlochy, pokrętne decyzje bohaterów, nawet śmierć i brutalne sceny, do których od dawna przyzwyczaiło nas nowe kino rosyjskie, zostały moim zdaniem umieszczone w nazbyt wykoncypowanym ironicznym nawiasie. Postawieni wobec dramatycznych wyborów bohaterowie patrzą prosto w obiektyw kamery, posyłają uśmieszki do operatora, albo wzruszają ramionami. Są ponad to wszystko. I dlatego „Papierowy żołnierz” nie wzrusza i nie przejmuje, ma natomiast rzadką w kinie europejskim lekkość. Germanowi udało się połączyć improwizacyjne doświadczenia nowej fali, za swobodą sundance’owego kina z najwyższej półki i z organicznością rosyjskiej historiozofii.
Sam reżyser donosił w materiałach prasowych, co zresztą skrzętnie podchwycili wszyscy polscy krytycy, że obficie inspirował się Czechowem. Może tak, a może nie. Równie dobrze można by w miejsce Czechowa wstawić Turgieniewa, albo – ze współczesnej rosyjskiej literatury – Wiktora Jerofiejewa. I chociaż w jednej ze scen Danił opowiada wprost o oglądanych z okna pociągu małych, prowincjonalnych dziurach w których nic się nie dzieje, że są jak z Czechowa, to dla mnie trochę za mało, żeby mówić o jawnych wpływach. Podejrzewam, że plan Germana od początku był inny, a Czechow w reżyserskiej eksplikacji posłużył trochę dla zmydlenia naiwnych recenzenckich oczu.
W „Papierowym żołnierzu” ważny jest zupełnie inny, zawadiacki filmowy koncept. Przeszłość dotykalna (kończy się stalinizm, ale odwilż chruszczowowska okazuje się jedynie życzeniową wydmuszką) została przez Germana przetłumaczona na język filmowej poezji. Nic nie dzieje naprawdę. Wszystko jest umową. Ludzie są z tektury, a mocarstwowa Rosja z papieru. Za chwilę wszystko się zresztą rozleci. Dodatkowo German wygrywa inny wieczny rosyjski kompleks, w którym sprawy wzniosłe – w tym przypadku troska o los kosmonautów i świata, zostają zderzone z banalnymi roszczeniami bohatera, niepotrafiąjącego się zdecydować co jest dla niego ważniejsze: lot w kosmos czy przelot do łóżka kochanki, żony lub pretendentki… Przywoływany wcześniej Wiktor Jerofiejew pisał w „Mężczyznach”, że „cierpienie za miliony pozostaje do dzisiaj ukochaną chorobą rosyjskiej inteligencji ex equo z hemoroidami”. Voila!