PIOTR CZERKAWSKI: Podobno lubisz żartować z tego, że akcja dwóch najgłośniejszych filmów, w których wystąpiłaś, czyli "Miasta 44" i "Powidoków", toczy się w stosunkowo dalekiej przeszłości.
ZOFIA WICHŁACZ: Akurat tak wyszło. Chodzę przecież na różne castingi i wcale nie jest tak, że nastawiam się tylko na opowieści historyczne. Miałam zresztą okazję wzięcia udziału w paru filmach, których akcja dzieje się współcześnie, ale tak się złożyło, że żaden z nich mnie do siebie nie przekonał. Śmieję się jednak, że wykonałam pewien postęp, bo wystąpiłam też w "Amoku" Kasi Adamik, w którym cofam się tylko o jakieś 10 lat.
Czy istnieje jakaś epoka, z którą szczególnie chciałabyś zmierzyć się na ekranie?
Nie mam w tej kwestii jakichś szczególnych marzeń, ale nie ukrywam, że wcielanie się w postaci żyjące w przeszłości jest ciekawym wyzwaniem i zawsze będę otwarta na wartościowe produkcje kostiumowe. Skoro grałam już osoby z lat 40. i 50., może przyjdzie czas na dwudziestolecie międzywojenne albo epoki jeszcze wcześniejsze?
Rola Hani, którą zagrałaś ostatnio w "Powidokach", jest niewielka, ale z pewnością wyrazista. Twoja bohaterka podziwia Władysława Strzemińskiego jako mentora i wzór do naśladowania. Czy sama spotkałaś na swojej zawodowej drodze kogoś podobnego?
Trudne pytanie... Jestem szczęściarą, bo miałam szansę spotkać się w pracy ze świetnymi aktorami. Mogłam ich podglądać i chłonąć od nich co najlepsze. Obecnie ważną postacią jest dla mnie Agnieszka Glińska, z którą zaczęłam regularnie się spotykać, by ćwiczyć swoje umiejętności i pracować nad konkretnymi tekstami.
Często wspominasz, że o karierze aktorskiej myślałaś już od bardzo dawna. Co właściwie pociąga cię w tym zawodzie?
Na pewno to, że dzięki niemu możemy przekraczać własne granice i doświadczać stanów, które inną drogą byłyby nieosiągalne, zwyczajnie niepotrzebne w naszym prywatnym życiu. Pamiętam, że duże wrażenie zrobił na mnie obejrzany kiedyś na YouTubie wywiad z Meryl Streep, w którym mówi ona o tym, że obowiązkiem aktora jest ta elastyczność i umiejętność wczucia się w najbardziej nietypowe ludzkie stany, nawet te towarzyszące na przykład mordercy.
Można powiedzieć, że aktorstwo w jakimś sensie prowadzi do oczyszczenia z negatywnych instynktów?
Jak najbardziej. Trudne sceny na planie albo na castingu gra mi się zdecydowanie najlepiej, gdy danego dnia sama jestem w stanie napięcia czy złości, a przed kamerą mogę te emocje doprowadzić do skrajności i całkowicie wyrzucić z siebie.
Kilka lat temu wspominałaś w wywiadzie, że po zakończeniu pracy nad filmem trudno ci wracać do rzeczywistości. Czy znalazłaś już jakąś metodę radzenia sobie z tym problemem?
Idzie mi już trochę łatwiej, ale wciąż uważam, że to jeden z trudniejszych aspektów tego zawodu. Na pewno nie mogę od siebie wymagać, że dam radę przestawić się na normalny tryb życia tuż po zejściu z planu. Zamiast tego staram się być dla siebie cierpliwa, odpoczywać i przeznaczyć dużo czasu na rozmowy czy spotkania z najbliższymi.
Jak duże znaczenie dla twoich wyborów ma fakt, że ze światem sztuki są związani również twoi rodzice?
Dzięki nim wychowałam się w świecie filmów, książek i spektakli, więc nawet gdybym nie zdecydowała się na aktorstwo, musiałabym w jakiś sposób związać się z kulturą. Gdy postanowiłam, co chcę robić, mama od początku zareagowała entuzjastycznie. Tato, choć teraz bardzo mnie wspiera, kiedyś miał więcej obiekcji, ale z perspektywy czasu jestem mu za nie bardzo wdzięczna. Dobrze, gdy ktoś przygotowuje cię na negatywne aspekty tego zawodu najwcześniej, jak to możliwe.
Czy pomimo natłoku pracy znajdujesz jeszcze czas na oglądanie filmów?
Gdy tylko mam wolną chwilę, staram się sięgać zarówno po klasykę, jak i nowości. Traktuję to w pewnym sensie jako obowiązek, odpowiednik zajęć, które miałabym w szkole. Ta perspektywa czyni zresztą ze mnie niełatwego widza, bo zwykle skupiam się na analizowaniu gry aktorów i z trudem jestem w stanie w pełni skoncentrować się na fabule. Na szczęście ciągle zdarzają się jednak filmy, które potrafią pochłonąć mnie bez reszty.
Na przykład?
Wciąż nie mogę wyjść z podziwu wobec "Toniego Erdmanna". W kinie śmiałam się najgłośniej ze wszystkich, a potem przepłakałam całą drogę do domu!
Jesteś uznawana za jedną z najzdolniejszych polskich aktorek młodego pokolenia, na festiwalu w Berlinie odbierasz tytuł Shooting Star 2017, a na premiery czekają kolejne dwa filmy z twoim udziałem. Jak bardzo różnisz się dziś od debiutantki, która wchodziła na plan "Miasta 44"?
Na pewno jestem bogatsza o dużą ilość ważnych doświadczeń życiowych i zawodowych. Myślę też, że udało mi się nabrać silnego poczucia własnej wartości i coraz łatwiej mi o zdrowy dystans wobec tego, co pisze się o mnie w mediach. Nie sądzę jednak, by groziła mi pycha, bo przede wszystkim sama sobie narzucam ogromną presję rozwoju i pracy nad sobą. Spocząć na laurach? To byłby koniec.
Brzmisz jak osoba, która poważnie traktuje swoją karierę i ma precyzyjną wizję jej rozwoju. Czy myślisz czasem o tym, jaka będzie twoja pozycja w branży za 5–10 lat?
Oczywiście. Już gdy miałam 18 lat i pracowałam nad "Miastem 44", zaczęłam tworzyć sobie modelowy plan dalszej kariery. Nie mogę powiedzieć o wszystkim, co się w nim znajduje, ale zdradzę, że trzy – cztery lata temu wpisałam na tę listę tytuł Shooting Star. Przyznam, że nie istnieje chyba nic piękniejszego niż poczucie, że rzeczywistość docenia twoje starania. Takie sytuacje to także potężny kop motywacyjny – nie mam teraz nastroju na żadne wymówki i wiem, że opłaca się pracować, pracować i jeszcze raz pracować.