"Lamb"

Debiut Jóhannssona nie jest co prawda faworytem do Nagrody Akademii, ale już pokonał wielu rywali spośród zgłoszeń z 92 krajów i znalazł się na krótkiej liście piętnastu filmów, które wciąż mają szansę na nominację. Czy warto kibicować "Lamb"? Cóż, w sytuacji, gdy polski kandydat, "Żeby nie było śladów" Jana P. Matuszyńskiego, przepadł w przedbiegach, trudno nie czuć sympatii do islandzkiego dzieła współfinansowanego przez PISF, ale i zrealizowanego z udziałem Polaków. Niemniej te polskie akcenty, choć miłe, pozostają oczywiście drugorzędne wobec jakości filmu.

Reklama

"Lamb" jest horrorem, ale nie takim w stylu nowozelandzkiej "Czarnej owcy", w której zmutowane zwierzęta zaczynają atakować ludzi. To raczej baśń grozy przypominająca z jednej strony głośną "Czarownicę" Roberta Eggersa z tego samego kultowego studia A24, z drugiej strony - niesłusznie zapomnianą "Istotę" Vincenza Nataliego z Adrienem Brodym i Sarah Polley.

Akcja rozpoczyna się w wigilię Bożego Narodzenia na odizolowanej farmie, gdzie bezdzietne małżeństwo María (elektryzująca Noomi Rapace) i Ingvar (Hilmir Snær Guðnason) dokonuje w zagrodzie niepokojącego odkrycia. Konsekwencje tegoż poznamy dopiero w finale, dlatego najlepiej zasiadać do filmu bez jakiejkolwiek wiedzy o fabule, co może być trudne zważywszy na fakt, że już materiały promocyjne psują niespodzianki.

Reklama

Trwa ładowanie wpisu

Dość wiedzieć, że wielopiętrowy scenariusz, który Jóhannsson napisał wspólnie ze Sjónem, pisarzem, poetą, autorem tekstów Björk, jak również współautorem nadchodzącego "Wikinga" Eggersa, w tyleż kontrowersyjny, co odświeżająco oryginalny sposób podnosi tematy macierzyństwa, traumy, bezwarunkowej miłości, koegzystencji człowieka z naturą.

Narracja jest niespieszna, dominują długie, pozbawione dialogów sceny surowego wiejskiego życia. Po nordycku powściągliwi bohaterowie ze stoickim spokojem robią swoje, nie szczędząc widzom "atrakcji" w rodzaju krwawego znakowania jagniąt czy owczych wykotów. Do tego od początku coś wisi w powietrzu, co dodatkowo potęguje islandzka sceneria, z gruntu podszyta tajemnicą i atmosferą niesamowitości, ale i doskonale filmowana.

Film frapująco łączy ludowe wierzenia z symboliką religijną. Jednym z tropów wydaje się motyw baranka bożego, zaś becząca żałośnie owca zapewne nieprzypadkowo zostaje oznaczona liczbą 3115, co odsyła do Księgi Jeremiasza 31:15 i wersów o lamencie i opłakiwaniu swoich dzieci.

Jednak "Lamb" broni się i bez tej nadbudowy, po prostu jako nietuzinkowa opowieść grozy z niezwykle mocnym zakończeniem. Czy to już poziom oscarowy, można się spierać, natomiast bez dwóch zdań to bardzo obiecujący debiut, wart inwestycji emocjonalnej.

Gdzie zobaczyć: w kinach