"Poufne lekcje perskiego"

Klasyczne "Być albo nie być" Lubitscha, "Stawka większa niż życie", "Europa, Europa" Agnieszki Holland, "Bękarty wojny" Tarantino, niedawny "Kapitan" Roberta Schwentke. To tylko pierwsze z brzegu przykłady na to, jak konwencjonalnym motywem w kinie wojennym jest udawanie nazisty.

Reklama

W "Poufnych lekcjach perskiego", luźno bazujących na opowiadaniu Wolfganga Kohlhaase "Wynaleziony język", też mamy topos maskarady, tyle że bohater, młody belgijski Żyd, przybiera tożsamość Persa. A robi to po to, by wkupić się w łaski niemieckiego oficera, który po wojnie chce rozpocząć nowe życie jako restaurator w Teheranie, lecz nie zna perskiego. Nasz protagonista także nie, ale że potrzeba jest matką wynalazków, wymyśla go na poczekaniu. W ten sposób zostaje nauczycielem swojego prześladowcy i stopniowo zyskuje jego zaufanie.

Trwa ładowanie wpisu

Reżyser Vadim Perelman, ukraiński Żyd, który stracił przodków w masakrze w Babim Jarze, rezygnuje ze skali makro. Poza wstrząsającą sceną egzekucji z początku w filmie praktycznie nie ma gatunkowych wytrychów - żadnych ujęć z komór gazowych czy pociągów deportacyjnych, żadnych przyjaźni obozowych, żadnego widowiskowego heroizmu. Perelman koncentruje się na nietuzinkowej relacji fałszywego Persa z hauptsturmführerem, na ich osobliwych lekcjach przypominających często sceny przesłuchań "belfra" przez "ucznia", na gorączkowym tworzeniu neologizmów w rytm wyścigu z czasem. Intryga trzyma w napięciu, a znakomici aktorzy, Argentyńczyk Nahuel Pérez Biscayart i Niemiec Lars Eidinger, uwiarygadniają co bardziej nieprawdopodobne rozwiązania fabularne.

Jest coś fascynująco przewrotnego w tym, że kłamstwo, które w dyskursie o Zagładzie funkcjonuje niemal wyłącznie w kontekście antysemityzmu i negacjonizmu, w filmie Perelmana wyrasta na cnotę, jedyne narzędzie przetrwania w sytuacji krytycznej. Bohater wychodzi z najgorszej opresji tylko dlatego, że potrafi przekonująco kłamać.

Równie istotne wydaje się przesłanie o korelacji języka z pamięcią, wyraźnie podkreślone klamrą spinającą film. Mistyfikacja polega tu na tworzeniu nieprawdziwych słów za pomocą rzeczywistych imion i nazwisk więźniów, co w efekcie pozwala ocalić od zapomnienia wielu z nich. Trochę jak u Bradbury'ego w "451 stopniach Fahrenheita", gdzie zapamiętywanie obszernych fragmentów książek umożliwiło ich późniejsze odtworzenie. W ten sposób fikcja służy prawdzie i historii, daje świadectwo - skądinąd analogicznie jak sam film.

Reklama

Ale "Poufne lekcje perskiego" bodaj najbardziej zajmująco mówią o mocy wyobraźni i potędze języka kształtującego rzeczywistość. Hauptsturmführer po niemiecku musi "grać" przypisaną przez los rolę okrutnego faszysty, dopiero obcy język uwydatnia jego słabości, aspiracje i pragnienia. Odległa Persja, niczym kraina tysiąca i jednej nocy, metaforycznie wydobywa lepsze cechy osobowości Niemca.

Z kolei Żydowi wymyślony farsi pozwala zdystansować się od nieludzkiej sytuacji w koszarach, stworzyć kontrolowaną iluzję, swoją własną bańkę, osadzoną w rzeczywistości jak z horroru, acz w pewnym stopniu zapewniającą bezpieczeństwo, niczym w "Życie jest piękne" Benigniego.

Niestety - zauważa Perelman, może i nieodkrywczo, niemniej przejmująco - każda iluzja kiedyś się kończy. Jakież to szczęście, że dla nas ów koniec oznacza tylko wyjście z kina w oswojoną, codzienną przestrzeń.

Gdzie zobaczyć: w kinach