Czy w takich filmach fabuła ma w ogóle znaczenie? W końcu jeśli ktoś wybiera z repertuaru kin właśnie „Deadpoola”, raczej nie oczekuje, że będzie się przejmował losem bohaterów i konsekwencją następujących po sobie wydarzeń. Spodziewa się raczej przekraczającego granice przyzwoitości humoru, inteligentnej – choć sztubackiej zarazem – gry ze schematami superbohaterskiej opowieści, nieustannego puszczania oka do widzów. Grany przez Ryana Reynoldsa Deadpool, obdarzony supermocami najemnik, podobnie jak jego komiksowy pierwowzór, ma świadomość, że jest bohaterem fikcyjnej opowieści. Stąd nieustanne przełamywanie czwartej ściany oraz skierowane bezpośrednio do publiczności komentarze. Udało się w pierwszym filmie, działa ponownie, ale tym razem scenarzyści poświęcili też nieco więcej uwagi akcji i bohaterom. Więc tak, fabuła ma znaczenie, nawet jeśli drugorzędne.
Deadpool – po tragicznej śmierci ukochanej – próbuje skończyć ze sobą, ale ze względu na swoje moce, nie może. Rzuca się więc w wir nowych zadań. Przyłącza się na chwilę do X-Men, potem trafia do więzienia dla mutantów, gdzie próbuje uratować czternastoletniego Russella, który uciekł z sierocińca prowadzonego przez sadystycznego dyrektora. Wreszcie na jego drodze stanie Cable (Josh Brolin), podróżujący w czasie cyborg, który pragnie zgładzić przyszłego zabójcę swojej rodziny. Tak się składa, że zabójcą tym jest Russell, co zdecydowanie zmienia dynamikę relacji między postaciami.
„Deadpool 2” umiejętnie korzysta z dobrodziejstwa, jakim jest niemal całkowity brak ograniczeń. Bezlitośnie szydzi z superbohaterskiej konwencji, jednocześnie doskonale się w nią wpisując. Rozkłada komiksowe kino na czynniki pierwsze, burzy rządzące nim reguły, by za chwilę się im podporządkować. Sypie metatekstowymi żartami – co prawda nie zawsze wyrafinowanymi – gęsto dorzucając cytaty z cyklu o Jamesie Bondzie, „Terminatora”, „Gwiezdnych wojen” czy „Nagiego instynktu”. To widowisko brawurowo bezczelne (czego idealnym przykładem jest wykorzystanie w scenie totalnej demolki sierocińca piosenki „Tomorrow”, pochodzącej z najsłynniejszego musicalu o sierotkach „Annie”), histerycznie zabawne, zrealizowane z wielkim dystansem i jednocześnie szacunkiem do popkultury. Bywa wulgarne – hej, superbohaterowie też przeklinają! – ale potrafi być zaskakująco liryczny. Ale bez obaw – to tylko pojedyncze sceny, z reguły natychmiast kontrowane eksplozją absurdalnego humoru.
Największa zaleta „Deadpoola” może być jednocześnie uznana za jego największą słabość: to propozycja przede wszystkim dla nerdów, śledzących wszystkie zawirowania w komiksowo-filmowym świecie. Ale to jednocześnie dzieło swojej nerdowatości tak bardzo świadome i tak cudownie z niej kpiące, że w gruncie rzeczy nie sposób tego traktować jako wadę. „Deadpoolu 3”, przybywaj!
„Deadpool 2”, reż. David Leitch, dystrybucja: Imperial-Cinepix, czas: 119 min