Atmosfera przed premierą podkręcana była do granic możliwości, a Marvel zapowiadał „najbardziej ambitny crossover w historii”. To akurat się sprawdziło: oglądamy paradę bohaterów, jakiej jeszcze w kinie nie było. Avengersi (choć nie wszyscy), Doktor Strange i Strażnicy Galaktyki muszą wspólnie stanąć do walki z Thanosem. Kosmiczny tyran nie ustaje w próbach zdobycia Klejnotów Nieskończoności: gdy będzie miał już wszystkie, stanie się niepokonany i będzie mógł wreszcie zrealizować swój złowieszczy plan – jednym ruchem zgładzić połowę życia we wszechświecie.

Reklama

Fabularnych szczegółów zdradzać nie będę: twórcy scenariusza przygotowali jednak parę niespodzianek, a na dodatek wrzucają widzów w sam środek akcji. Tu nie ma miejsca na powolne wprowadzenia i ekspozycje, wojna zaczyna się od pierwszej sceny, w której Thanos atakuje statek kosmiczny Thora i podróżujących z nim Asgardczyków. Zaraz potem następuje atak na Nowy Jork, później na Wakandę, a w międzyczasie akcja przenosi się z planety na planetę niczym w „Gwiezdnych wojnach”. Dzieje się wiele, dzieje się szybko, dla początkujących widzów, którzy nie mieli do tej pory do czynienia z MCU (są jeszcze tacy?) być może zbyt szybko i zbyt wiele, bowiem rzucane przez bohaterów wyjaśnienia, o co tu w ogóle chodzi, są zdawkowe. Nie żeby fabuła była przesadnie skomplikowana – wszak esencją tej historii jest walka, wymuszająca na bohaterach odnawianie starych sojuszy i zawieranie nowych.

Oczywiście „Wojna bez granic” zrealizowana jest perfekcyjnie – w przypadku MCU to już standard – zaś dynamiczną akcję równoważy solidna dawka humoru: show kradną Strażnicy Galaktyki, a samcza rywalizacja Star-Lorda z Thorem jest jednym z najzabawniejszych wątków w dziesięcioletniej historii cyklu. Tak, to zdecydowanie pierwszorzędne widowisko, Marvel już dawno zostawił blockbusterową konkurencję – nie tylko superbohaterską – z tyłu, o czym mogą świadczyć nie tylko finansowe wyniki kolejnych filmów, lecz przede wszystkim entuzjazm fanów i (większości) krytyków.

Dlaczego więc mówię o rozczarowaniu? Częściowo wynika to z konstrukcji filmu: nagromadzenie postaci sprawia, że żadnej z nich nie można poświęcić wystarczająco dużo uwagi. Niby każdy ma jakąś rolę do odegrania, ale przecież wszystko już o tych bohaterach wiemy. Scenariusz pozwala na ciekawą dynamikę między poszczególnymi postaciami (Star-Lord i Thor, Scarlett Witch i Vision), ale do ich charakterystyk nie dopisuje niczego nowego. W efekcie najciekawszy wydaje się Thanos, lecz nawet on jest złoczyńcą w gruncie rzeczy dość sztampowym.

Brakuje tu także drugiego dna: najlepsze marvelowskie filmy chętnie odwoływały się do bieżących kwestii politycznych i społecznych – wystarczy tu wspomnieć pierwszego „Iron Mana” czy kolejne części „Kapitana Ameryki”. A jeśli tego unikały, to przynajmniej, jak „Strażnicy Galaktyki” czy ostatni „Thor”, stawały się okazją do przełamywania gatunkowych schematów, zabawy komiksowo-fantastyczną konwencją. Na ich tle „Wojna bez granic” wydaje się jakby zawieszona w próżni, jakby była fenomenalnie zrealizowaną serią potyczek ubarwionych błyskotliwymi dialogami. Trzeba jednak przyznać, że Marvel sam sobie zawiesił bardzo wysoko poprzeczkę. To trzecia premiera w ciągu ostatniego półrocza i niewątpliwie trudno przeskoczyć rozrywkowy poziom „Thora: Ragnaroku” czy ideologiczne zaangażowanie „Czarnej Pantery”.

Reklama

No i wreszcie „Wojna bez granic” jest jedynie wprowadzeniem do wielkiego finału, sprawia więc wrażenie filmu niedokończonego, urwanego, choć niekoniecznie w najbardziej ekscytującym momencie (co nie znaczy, że nie budzącym ciekawości). Tak miało być: najnowszy film stanowi wszak uwerturę do wydarzenia, które nie tylko zakończy historię Thanosa (a warto pamiętać, że miał on przynajmniej pośredni wpływ na wiele wydarzeń, które oglądaliśmy do tej pory w ramach MCU – włącznie z atakiem kosmitów na Nowy Jork w pierwszych „Avengersach”) lecz – być może – doprowadzi do gruntownych zmian w superbohaterskim uniwersum. Te zaś będą nieodzowne: zapowiedziana na maj przyszłego roku premiera kolejnego filmu o Avengers ma zakończyć tzw. trzecią fazę MCU. W czwartej pojawią się zapewne nowe postaci – przypomnę, że Disney nabył prawa do katalogu 20th Century Fox, więc także do X-Men oraz Fantastycznej Czwórki – więc być może część starych herosów będzie musiała ustąpić im miejsca. Nawet jeśli „Wojna bez granic” jest potknięciem, przed marvelowskimi superbohaterami wciąż świetlana przyszłość.

"Avengers: Wojna bez granic"; w kinach od 26 kwietnia; USA 2018

Trwa ładowanie wpisu