Canneńska Złota Palma była w tym roku zaskoczeniem. "Imigranci", najnowszy film Jacques'a Audiarda, został przyjęty życzliwie, jak niemal każdy tytuł tego autora, uważanego – nie bez powodu – za jednego z najciekawszych twórców francuskich, ale nie był typowany do głównych nagród. Kiedy dzisiaj, pół roku po zakończeniu festiwalu canneńskiego, powraca się do tego filmu, widać wyraźnie powody, dla których chropowate, nieprzyjemne w odbiorze dzieło Audiarda zyskało aż taki aplauz jury pod przewodnictwem Joela i Ethana Coenów.
Kino Audiarda, od "W rytmie serca" poprzez najgłośniejszego jak dotąd "Proroka" po "Kości i rdzę", ma jeden wspólny temat: to wywiedzione z kina gatunków, najczęściej z klasycznego, czarnego kryminału, opowieści o złu, które rodzi się z piekła społeczeństwa, do którego przynależymy. Można "Imigrantów" potraktować jako swego rodzaju fantasmagoryczną fantazję, a optymistyczny, niejako oderwany od całości finał interpretować jako odważny głos artysty próbującego zrozumieć prawdę przybyszów z różnych części świata zasiedlających masowo Europę. W tym kontekście "Imigranci" są filmem o asymilacji. To zresztą w kinie Audiarda nic nowego: bohater "Proroka" asymilował się w świecie mafijnym, Thomas Seyr we "W rytmie serca" starał się przejąć gangsterskie reguły gry, w "Imigrantach" natomiast do tezy o komplikacjach asymilacji innych społeczności w Europie dochodzi przekonanie o odrębności świata reprezentowanego przez uchodźców.
Na rzeczywistość w ponurym francuskim blokowisku patrzymy jednak z pozycji osoby z zewnątrz. Oczami imigrantów. Audiard pokazuje ten świat z punktu widzenia tytułowych bohaterów, mieszkańców Sri Lanki, którzy trafili do Francji dzięki splotowi dramatycznych okoliczności. Nie stara się apoteozować obcości, pokazuje na przykład, że imigranci kłamią w żywe oczy podczas przesłuchań w opiece społecznej (wszyscy są oczywiście działaczami pokojowymi) albo że nienawidzą białych, nawet tych najlepiej do nich nastawionych.
Co ciekawe i znamienne, Jacques Audiard nie podkreśla politycznych czy religijnych pozycji, dla których, jak w tym przypadku, imigranci ze Sri Lanki osiedlają się w Europie. Dheepan (w tej roli ceniony pisarz Jesuthasan Antonythasan, którego losy bardzo przypominają życiorys bohatera) walczył w Sri Lance w partyzantce Tamilskich Tygrysów, po ich rozgromieniu nie ma właściwie prawa do życia w swoim państwie. Wprawdzie we Francji jego dawny dowódca stara się skrzyknąć na nowo żołnierzy, ale Dheepan nie wyobraża sobie takiego powrotu. Pełni funkcję dozorcy, z wolna uczy się francuskiego, przyswaja nowe reguły gry. Nie da się jednak do końca uciec przed wojną. Ona i tak dopadnie wszystkich. Może mieć różne nazwy. Z groźnej partyzantki Dheepan wkracza do partyzantki na mniejszą skalę: podparyskiej gangsterki.
Bohaterowi udało się zbiec ze Sri Lanki tylko dlatego, że z młodą kobietą i nieznaną im szerzej dziewczynką zaczęli udawać małżeństwo i rodziców. U jednego z szefów arabskiej mafii sprząta Yalini, fikcyjna żona mężczyzny. To właśnie ona staje się w pewnym momencie najważniejszą postacią dramatu, wokół której ogniskują się wszystkie pytania zawarte w fabule. Czy można przyzwyczaić się do obcości, jak daleko można pójść w kompromisie dla nowej, niesprzyjającej rzeczywistości, a wreszcie czy kulturowe zamknięcie może stać się z czasem otwarciem? To ostatnie pytanie brzmi dzisiaj wyjątkowo przenikliwie. Jacques Audiard pokazuje w "Imigrantach" silnie straumatyzowanych ludzi, którzy z czasem zaczynają tworzyć coś w rodzaju rodziny. Być może, twierdzi reżyser, imigrantom uda się proces asymilacji. Jeszcze będziemy rodziną. Nawet jeżeli teza brzmi dzisiaj bardziej bajkowo i nierealnie niż jeszcze pół roku temu, warto się nad nią zastanowić.
IMIGRANCI | Francja 2015 | reżyseria: Jacques Audiard | dystrybucja: Solopan | czas: 109 min