Zamierzona skaza zamiast irytować dodaje filmowi autentyzmu i oswaja widza z rzeczywistością prowincjonalnych Włoch. Jednocześnie jednak "Mój kuzyn Zoran" potrafi wznieść się ponad swoją lokalność, by wykazać pokrewieństwo z amerykańskimi buddy movies i filmami drogi. Film Oleotta to spotkanie "Big Lebowskiego" i "Rain Mana na włosko-słoweńskim pograniczu.

Reklama

Atrakcyjność "Mojego kuzyna Zorana" opiera się na pomysłowym zestawieniu głównych bohaterów –zblazowanego Paola i znacznie od niego młodszego, przemądrzałego Zorana. Reżyser oprowadza tę pozornie niedobraną parę po miejscach, które dobrze zna. Lwia część akcji filmu toczy się w tawernach i oberżach stanowiących prawdziwą wizytówkę regionu Friuli-Wenecja Julijska. W przerwach między kolejnymi kłótniami Paolo i Zoran wysłuchują knajpianych mądrości wygłaszanych przez lokalnych naśladowców Charlesa Bukowskiego. Prawdziwą atrakcję stanowią również intonowane przez stałych bywalców, przepełnione czułością hymny na cześć wina. Leniwy nastrój knajpianego spotkania udziela się także całemu filmowi i wypełnia go – metafizycznym z ducha – poczuciem jedności z otaczającym światem.

Siłą "Mojego kuzyna Zorana" pozostaje także inteligentna gra stereotypami. Paolo, przedstawiciel zadowolonego z siebie, lecz gnuśniejącego Zachodu, początkowo traktuje swego słoweńskiego kuzyna z dystansem. Choć za włoską granicą Zoran czuje się dosyć niepewnie, nie ma nic wspólnego z krnąbrnym barbarzyńcą z ksenofobicznych karykatur. Zamiast tego chłopak przejawia inteligencję, wdzięk i zapał, który zaczyna działać mobilizująco na rozczarowanego życiem krewniaka. Wymowa "Mojego kuzyna Zorana" ma więcej wspólnego z bajką niż z rzeczywistością, ale jej optymizm okazuje się koniec końców zaraźliwy. Dlaczego bowiem "stara" i "nowa" Europa nie miałyby spotkać się przy knajpianym stoliku i wznieść toastu za nieuniknioną, wspólną przyszłość?

MÓJ KUZYN ZORAN | Włochy 2013 | reżyseria: Matteo Oleotto | dystrybucja: Aurora Films | czas: 106 min