To niesamowite, z jaką konsekwencją izraelscy twórcy opowiadają o wojennych napięciach, w które uwikłany jest ich kraj. I oni sami, bo w Izraelu każdy obywatel odbywa obowiązkową służbę wojskową. Tak jak Joseph Cedar w "Twierdzy Beaufort" czy Eytan Fox w "Yossi i Jagger", tak samo Yariv Horowitz, pisząc scenariusz swojego filmu, posłużył się rzeczywistymi wydarzeniami. W latach 90. XX wieku, w czasie pierwszej intifady, twórca pełnił funkcję fotografa wojennego w Strefie Gazy i na Zachodnim Brzegu. Wtedy to wydarzyło się morderstwo izraelskiego żołnierza, na którego palestyńskie dzieciaki zrzuciły pralkę, co stanowi punkt wyjścia fabularnej opowieści.

Reklama

Reżyser śledzi losy żydowskiego oddziału, który stacjonuje w palestyńskiej dzielnicy na dachu jednego z arabskich domów. Chociaż początkowo wydaje się, że mundurowi będą mieć pełne ręce roboty i nie raz przyjdzie im walczyć o własne życie, szybko okazuje się, że jest inaczej. Ich prawdziwym wrogiem nie są muzułmańscy sąsiedzi, tylko wszędobylska nuda. To ona doprowadzi młodych żołnierzy do konfrontacji – tyle że z samym sobą.

Z jakże nietypowymi bohaterami kina wojennego mamy więc tutaj do czynienia. Żadni z nich patrioci czy nacjonaliści, którzy za flagę i ojczyznę (jak w Hollywood czy w Polsce) gotowi są poświęcić życie czy zdrowie. To raczej dzieciaki, których wysłano na front przeciwko innym dzieciakom.

Nic dziwnego, że taka optyka sprawiła, że "Rock the Casbah" jest pierwszym filmem w Izraelu, który zgromadził widownię po połowie izraelską i arabską. Polakom także jest potrzebny. Nie tylko po to, by zrozumieć bezsens palestyńsko-izraelskich napięć.

ROCK THE CASBAH | Izrael, Francja 2012 | reżyseria: Yariv Horowitz | dystrybucja: Art-House | czas: 93 min