Świat w ekranowym uniwersum nie zna bólu, cierpienia, wojen ani smutku. Płaci za to wysoką cenę, ponieważ razem z nimi odeszły też miłość, namiętność, pożądanie i… kolory (absencję tych ostatnich reżyser traktuje dosłownie, pokazując widzom czarno-biały film). Społeczeństwo przypomina armię robotów (w Polsce moglibyśmy czytać "Dawcę pamięci" jako ostrzeżenie przed skutkami nowej matury). Działają mechanicznie, myślą podobnie. Każdy ma przypisaną rolę, jaką pełni w zorganizowanej grupie. Pozytywistyczna idea zyskuje tu wymarzone urzeczywistnienie: społeczeństwo jest sprawnie działającym organizmem, bo budujące je komórki – ludzie – są zdrowi.
Jest wśród nich jednak komórka rakowa, która pragnie się szybko rozmnożyć. Mowa o Jonasie (ujmujący szczenięcym uśmiechem Brenton Thwaites), dwunastolatku (pal licho fakt, że grający go aktor ma lat dwadzieścia pięć), który jako jedyny zyskuje akces do wspomnień i do uczuć od tytułowego Dawcy Pamięci. Chociaż bohater wchodzi w posiadanie tajnej broni, dzięki której może być jednym, by wszystkimi rządzić, scenarzyści nie wprowadzają w jego życie żadnych moralnych wątpliwości ani przemyśleń. Jonas (w odróżnieniu od biblijnego proroka, po którym nosi imię) od razu wie, co jest dobre, a co złe. Niczym sztandarowy komunista od razu chciałby się ze wszystkim podzielić bogactwem, które uzyskał.
W ten sposób film staje się łopatologiczną antyfaszystowską agitką. Intencje ma szczere: młodym widzom twórcy chcieli zafundować pouczającą rozrywkę, która przypomni im, jak istotną rolę pełni znajomość historii i świadomość zła. Ale nie od dziś wiadomo, że dobrymi intencjami piekło (i złe filmy) są brukowane. Potwierdzeniem tej reguły jest "Dawca pamięci", opowieść pozbawiona emocji, wigoru i pasji. Czyżby przedstawione na ekranie społeczeństwo było odzwierciedleniem ekipy, która kręciła film?
DAWCA PAMIĘCI | USA 2014 | reżyseria: Phillip Noyce | dystrybucja: Kino Świat | czas: 97 min