Debiutujący reżyser sięgnął po muzykę Jana Sebastiana Bacha i ekscentryczny dowcip, by wytworzyć na ekranie wrażenie elitarności. Niestety, okazał się kiepskiej jakości iluzjonistą. Przedstawiony świat nie wydaje nam się na tyle atrakcyjny, by chcieć uzyskać do niego dostęp. Opowieść o relacji między zamkniętym w sobie muzykiem a jego niepełnosprawnym intelektualnie towarzyszem sprawia wrażenie zakochanej w sobie i manierycznej.
Ebbinge nie kłopocze się wyjaśnianiem psychologicznych motywacji postaci i każe wierzyć na słowo w scenariuszowe dogmaty. Na domiar złego pozorna pochwała tolerancji służy mu do zamanifestowania wyższości jednego z bohaterów. Wielkoduszny Fred traktuje Theo protekcjonalnie i pochyla się nad nim tylko dlatego, że może w ten sposób zapełnić pustkę po śmierci żony. Fascynacja Innym prowadzi do jego uprzedmiotowienia i zaprojektowania na własne potrzeby wizerunku poczciwego dzikusa.
Odpychający cynizm filmu Ebbingego przejawia się także w tendencji do naśladowania starszych i młodszych arcydzieł kina. Wbrew tytułowi "Matterhorn" sytuuje się daleko od "Alp" Lanthimosa, który podobną z grubsza fabułę potrafił wyposażyć w zbawienną autoironię. Wątek wyzwalania bohaterów spod wpływu konserwatywnej społeczności stanowi z kolei niestrawne nawiązanie do "Uczty Babette" Axela.
Ebbinge wydaje się najbardziej zapatrzony w holenderskiego "Zwrotniczego". W niesłusznie zapomnianym filmie Josa Stellinga monotonne życie głównego bohatera również zmieniało się pod wpływem nieoczekiwanego spotkania z drugim człowiekiem. U Stellinga szansa na spełnienie była jednak podszyta goryczą spodziewanej porażki. Diederika Ebbinge nie interesują takie subtelności. W ostatnich scenach "Matterhorn" do reszty unieważnia roztaczaną wokół siebie aurę rzekomego wyrafinowania. Kiczowaty finał filmu jest jak reprodukcja "Mony Lizy" zdobiąca ścianę nowobogackiego salonu.
MATTERHORN | Holandia 2013 | reżyseria: Diederik Ebbinge | dystrybucja: Aurora Films | czas: 88 min