Jesienią 1974 roku młoda czeska reżyserka Helena Třeštíková namawia swoją przyjaciółkę Janę na pewien filmowy eksperyment. Jana jest w ciąży, zbliża się termin porodu – reżyserka proponuje, że uwieczni moment narodzin dziecka na taśmie. Gdy na świat przychodzi mały Honza, pada pomysł, by całe to przedsięwzięcie kontynuować. Od tego momentu rodzinie Kettnerów kamera towarzyszyć będzie przez kolejne 37 lat. Petr, mąż Jany, zaczyna prowadzić lakoniczny dziennik, który wraz z fotografiami stanowi dopełnienie filmowego materiału. Staje się też narratorem tego dokumentu.
Tego rodzaju eksperymentom towarzyszy u samych założeń istotne ryzyko – nigdy nie wiemy, co przyniesie nam przyszłość, nie wie tego także reżyser. Co będzie, jeśli jego artystyczny zapał polegnie w starciu z bezkresnym oceanem nudy? Życie jest z reguły niezbyt ciekawe – między innymi dlatego ludzie wymyślili literaturę potrafiącą wycisnąć z egzystencjalnej materii czystą esencję, pominąwszy długie godziny, dni i lata repetytywnej pustki. A jeżeli bohaterowie, których reżyser sobie wybrał, by dokumentować przez dekady ich wzloty i upadki, okażą się równie interesujący, co lwy morskie wylegujące się przez całe życie na chłodnej plaży?
Třeštíková zdawała sobie sprawę z tych zagrożeń i przynajmniej częściowo udało jej się słabości rozciągniętej w czasie narracji przekuć w atuty. Jej opowieść skupia się właśnie na banalności i powtarzalności ludzkiego losu, a także na tym, jak bardzo nasze prywatne historie różnią się od oficjalnej wersji dziejów.
Piętnaście lat w komunizmie, z towarzyszem Gustávem Husákiem, symbolem czechosłowackiej "normalizacji", straszącym z ekranu telewizora przy okazji każdej ważnej rocznicy, Jesień Ludów 1989 roku, polityczna i gospodarcza transformacja, rozpad Czechosłowacji, prezydentura Václava Havla, potem Václava Klausa, przyjęcie Czech do Unii Europejskiej.
A co u Kettnerów? Produkują kolejne dzieci (w sumie troje), remontują kolejne domy i mieszkania, kupują kolejne wartburgi, chodzą na spacery i jeżdżą na nartach, cieszą się, kiedy zakwitnie im krzak dzikiej róży, syn przechodzi gwałtowny okres młodzieńczego buntu, potem wyjeżdża do Hiszpanii pracować na zmywaku, córki studiują, rodzi się pierwszy wnuk. I tyle. Czasy komunizmu wspominają nieźle ("Nie było na co wydawać pieniędzy, nie było dokąd wyjechać, więc po prostu sobie żyliśmy"), nie przyniósł im żadnego cierpienia, podobnie zresztą jak i nowa epoka. Kiedyś byli młodzi, teraz są starzy, to najważniejsze. I to, że właściwie są w miarę szczęśliwi.
W jednym z internetowych komentarzy na temat "Prywatnego wszechświata" przeczytałem, że ten film w gruncie rzeczy nie traktuje o Kettnerach, ale o Karelu Gottcie. Coś w tym jest – Karel Gott powraca tu w archiwalnych przerywnikach niczym kameleon zdolny odnaleźć się w każdych warunkach i w każdym ustroju: śpiewa socjalistyczne pieśni, sekuje opozycję w czasach Karty 77, pozdrawia pierwszego czeskiego kosmonautę, wraz z Karlem Krylem buntowniczo intonuje hymn na placu Wacława w listopadzie 1989 roku, odbiera wysokie odznaczenie państwowe od prezydenta Klausa. To trochę ironiczny komentarz na temat czeskiej zdolności przetrwania i mimikry, a trochę pochwała zdrowego rozsądku. Ostatecznie najlepiej mieć te wszystkie dziejowe zawieruchy po prostu głęboko w dupie.
PRYWATNY WSZECHŚWIAT | Czechy 2011 | reżyseria: Helena Třeštíková | dystrybucja: Against Gravity | czas: 83 min