Środkowa Grecja, Tesalia. Widnokrąg ogranicza się do dwóch płaszczyzn, nieboskłon zlewa się z ziemią, tworząc impresjonistyczną całość, prześwietloną wiecznym słońcem. Pierwsze minuty seansu upływają w poznawczym stuporze: ziemia bezludna, ziemia obiecana, alternatywny wariant raju. Ale tutaj również toczy się zwyczajne życie ostro skontrastowane z egzystencją mnichów zamieszkujących w górujących nad miasteczkiem klasztorach, usytuowanych 500 metrów nad poziomem morza na szczycie filarów z piaskowca w masywie Meteorów. Kiedyś funkcjonowały tutaj 24 monastyry, dzisiaj czynnych jest sześć – cztery męskie i dwa żeńskie. W filmie Stathoulopoulosa plebejski gwar życia towarzyszy klasztornej ascezie i wyciszeniu, a popularne greckie przyśpiewki modlitwom porannym i wieczornym. Zapach świec i kadzidła zostaje zderzony z fetorem potu, spalin i rozregulowanym rytmem niekończącego się lata.

Reklama

Wielu z nas zna dobrze to miejsce, stanowi przecież żelazny punkt objazdowych wycieczek do Grecji. Na potrzeby filmu przypomniałem sobie kilka zdjęć przypadkowo zrobionych podczas mojej greckiej podróży do Tesalii. Monastyr, wakacyjnie roztargniona twarz i gdzieś w dalekim planie przewijająca się sylwetka mnicha z siwą brodą. Bezmyślne profanum fotografujące się z nieuchwytnym sacrum.

Film Stathoulopoulosa nie jest jednak greckim wariantem "Wielkiej ciszy" Philipa Gröninga, to malarsko opowiedziana klasyczna love story pomiędzy młodym mnichem Theodorosem a urodziwą zakonnicą Uranią. Narracyjne spoiwo jest wątłe i psychologicznie naiwne, a wybór bohaterów między erosem a metafizyką w niczym nie zaskakuje. Perwersja ukryta w zakonnym przebraniu jest oczywiście zawsze fotogeniczna, wiedzieli o tym wybitni twórcy filmowi, na czele z Luisem Buñuelem, ale Stathoulopoulos wcale nie chce skandalizować. Dylemat bohaterów pomiędzy zawierzeniem Bogu a wzajemnym erotycznym przyciąganiem nie ma nic z taniej prowokacji.

Grecki reżyser do minimum ogranicza bodźce zewnętrzne wpływające na decyzje mnicha i zakonnicy. Nie zobaczymy kłótni kochanków ani scen o mocniejszym natężeniu emocjonalnym. Żadnych łez, histerii, spazmatycznej radości. Oglądając "Meteorę", odnosi się wrażenie, że wpisany w tkankę narracyjną melodramat jest zaledwie wypełniaczem estetycznej ramy, najważniejszy jest bowiem wyrafinowany obrazowy ekwiwalent, mówiący o wiele więcej niż słowa, znaki czy scenariuszowy zapis.

Reklama

To film malowany światłem, animowanymi wstawkami nawiązującymi do bogactwa prawosławnego ikonostasu oraz płynnym montażem, konsekwentnie łączącym nieantagonizującymi cięciami poszczególne ujęcia. Zdjęcia są silnie skontrastowane w kolorystyce, równolegle dają intymny, delikatny wewnętrzny portret przypisanych do owej rzeczywistości bohaterów. Dzięki perfekcyjnemu oświetleniu głębi uchwycona została wielowymiarowość przestrzeni, wyglądająca inaczej z punktu widzenia Uranii, sprzedawcy mięsa czy Theodorosa. Eros zaklęty w obrazie.

METEORA | Grecja, Niemcy, Francja 2012 | reżyseria: Spiros Stathoulopoulos | dystrybucja: Aurora Films | czas: 82 min