Do tego stopnia przyjęło się, iż dokumenty fotografują ciemną podszewkę rzeczywistości albo rozmaite ekstrawagancje, że film o dobrych ludziach w pięknej tajdze początkowo przyjmujemy jako swego rodzaju poznawczą impertynencję. Na pewno coś się za tym kryje. Mamy nadzieję, że za chwilę czechowowska strzelba wystrzeli i okaże się, że szczęśliwi ludzie w tajdze z czułością fotografowani przez Dmitrija Wasiukowa tak naprawdę są zombie albo kanibalami. Uprzedzam fakty – nic takiego nie nastąpi, nie czeka nas stylistyczna przewrotka. Tak po prostu: wartościowi bohaterowie, piękna przyroda, kontemplacyjna muzyka. Nic więcej.
W tym przypadku powiedzieć, że czas się cofnął, to o wiele za mało. Na Syberii sto lat temu czas stanął w miejscu. Do miejscowości Bahtia nad rzeką Jenisej nie dotarły przewroty, rządy, polityka. Trzysta osób mieszkających na tym odludziu tworzy własne państwo. Stanowi prawo, nie zatrudnia polityków ani urzędników. W domach nie dzwoni telefon, bo nie ma telefonów. Nie słyszymy muzyki z radia, ponieważ nie ma radioodbiorników. Cywilizacyjne prawidła przenoszone z pokolenia na pokolenie tworzą dekalog, który reguluje egzystencję ludzi. Wiedzą, że nie wolno kraść ani zabijać, złorzeczyć i zdradzać.
Pozornie film nie ma nic wspólnego z wybitnymi dokumentami Wernera Herzoga, współreżysera "Szczęśliwych ludzi". A jednak jest to kino bardzo herzogowskie. Proste reguły tego świata są przyjazne dla bojowników, okrutne dla ludzi słabych. Cherlawi fizycznie albo leniwi nie wytrzymają warunków panujących na Syberii. Nie dadzą rady. W Bahtii liczy się tężyzna fizyczna oraz pokora wobec praw natury. Rok w tajdze to dwanaście miesięcy szczęścia. Ale tylko dla wybranych.
SZCZĘŚLIWI LUDZIE: ROK W TAJDZE | Niemcy 2010 | reżyseria: Dimitri Wasiukow, Werner Herzog | dystrybucja: Aurora Films | czas: 90 min