Film "Boże Ciało", który jest nominowany do Oscara, to również twoje dzieło. Jak wspominasz pracę na planie?

Cudownie. Myślę, że częścią tego sukcesu była wspaniała atmosfera, która panowała na planie. To był niezapomniany czas ze wspaniałymi ludźmi pracującymi podczas tej produkcji. Przez miesiąc mieszkaliśmy w Beskidzie Niskim, w Jaśliskach, gdzie realizowane były zdjęcia. Piękne miejsce. Wspólnie spędzaliśmy czas na planie i ten wolny od zdjęć.

Reklama

Byliśmy razem nawet na kolacji u Szeptuchy, delektując się rarytasami zrobionym z tego, co dała natura.

Co w twojej pracy, czyli charakteryzacji, było najbardziej pomocne?

Oprócz tych wspomnianych przeze mnie rozmów z reżyserem, aktorami, wspólnego czytania scenariusza, produkcja zorganizowała nam spotkanie z byłym dyrektorem poprawczaka. Opowiadał nam różnego rodzaju historie, udostępniał materiały. Ja dowiedziałam się od niego, jak kiedyś wykonywano tatuaże zarówno w poprawczaku, jak i w więzieniu. Wykorzystałam tę wiedzę w pracy nad postacią graną przez Bartka Bielenię. Janek Komasa wybrał się wraz z aktorami na kilka dni do poprawczaka, by poobserwować zachowanie znajdujących się tam osób. Od początku wchodziliśmy w klimat, styl bycia i psychikę tych, którzy są tam osadzeni.

Reklama

Co dokładnie wykorzystałaś z tej wiedzy zdobytej od byłego dyrektora poprawczaka?

Znaczenie tatuaży. Nasz bohater ma wytatuowaną na klatce piersiowej jaskółkę. To w dawnej symbolice więziennej – symbol wolności. Poza nim jest też tygrys z blizną, czyli agresja. Dowiedziałam się, że w latach 90. każde więzienie miało swoje znaki. Jeśli kto był osadzony we Wronkach, miał wytatuowany inny symbol, niż ktoś z Białołęki. Inne należały do złodziei, jeszcze inne do grypsujących.

Jak wyobrażałaś sobie tego głównego bohatera? Różnił się od tego, którego ostatecznie zobaczyli widzowie?

Na początku szłam w myślenie stereotypami, dawnego poprawczaka, który kojarzyłam z różnego rodzaju filmów, reportaży. W trakcie tych rozmów powstała zupełnie inna postać. Gdy Bartek pojawił się na planie miał długie blond włosy, więc je obcięliśmy. Do tego doszedł kostium, czyli w tym wypadku dresy, a sam Bartek dodał do tego odpowiedni ruch. Po drodze pojawiły się pomysły na kolejne tatuaże m.in. ten Matki Boskiej na plecach. Chodziło mi o to, by zderzyć to jaki jest, z jego marzeniami o byciu księdzem i jego postrzeganiem wiary. Warto pamiętać, że praca charakteryzatora zawsze połączona jest z tym, co planuje kostiumograf, reżyser, aktor. To są zawsze naczynia połączone. Janek jest bardzo twórczym reżyserem, jego każda myśl nakręca kolejną. Nasza praca odbywała się na zasadzie odbijania piłeczki, to było bardzo kreatywne.

Aneta Brzozowska podczas pracy na planie filmu "Boże Ciało" / Materiały prasowe / AURUM fot. Andrzej Wencel
Reklama

Jak wygląda u ciebie ten czas od momentu, gdy zaczynasz pracę nad filmem, do momentu wejścia na plan?

Dostaję scenariusz i zaczynam go czytać, po drodze pojawia się lista obsady, wtedy uruchamia się we mnie proces twórczy. Zaczynam wyobrażać sobie postacie. Potem odbywają się spotkania z reżyserem, scenografem, kostiumografem oraz operatorem. Wszyscy razem kreujemy filmowy świat, rozmawiamy o sposobie realizacji projektu. Po okresie przygotowawczym czyli między innymi próbach charakteryzacji i przymiarkach kostiumów, budowie dekoracji wchodzimy na plan i zaczynamy trwająca kilka miesięcy „przygodę”. Najważniejsze w tym wszystkim moim zdaniem jest, by znaleźć kompromis twórczy, wspólny poziom estetyczny.

Czy twoim zdaniem zawód charakteryzatora zaczyna być dostrzegany i doceniany?

Przez wiele lat nikt o nas nie mówił. Staliśmy w cieniu. Teraz jest inaczej. Akademia Filmowa będzie przyznawać Orła w kategorii „Charakteryzacja”. Wcześniej tylko na festiwalu w Gdyni miało to miejsce.

Co spowodowało tę zmianę na dobre?

Coraz więcej filmów powstaje w koprodukcji Polski z innymi krajami, nasze obrazy wychodzą poza granice kraju, zdobywają nagrody. Twórcy widzą, że charakteryzacja, podobnie jak efekty specjalne, to ważna składowa tej pracy. Cieszy mnie, gdy nam dziękują, odbierając nagrody. Z kolei widzom często wydaje się, że żadnej charakteryzacji nie było, że aktor taki przyszedł na plan. To w pewnym sensie pochwała naszego zawodu, bo mówi się, że dobra charakteryzacja to właśnie ta, której nie widać. Postanowiliśmy niedawno, że sami również zadbamy o nasze prawa i stworzyliśmy związek zawodowy charakteryzatorów. Ma chronić nasze prawa autorskie, dbać o nasze interesy a jednocześnie promować ludzi, którzy się tym zajmują.

Od kogo uczyłaś się zawodu?

Wśród takich osób mogę wymienić Tomasza Matraszka, z którym pracowałam na planie „Katynia”. Ta produkcja, również zresztą nominowana do Oscara, była dla mnie niesamowitą lekcją zawodu i przygodą. Po trzyletniej szkole charakteryzacji, która już nie istnieje, po szukaniu swojego miejsca na rynku, dostałam się na plan dużej produkcji. Fryzjerstwa z kolei uczyłam się od Macieja Wróblewskiego.

Chcesz powiedzieć, że nie było łatwo dostać prace?

Oczywiście, że nie. Zaczynałam w momencie, gdy internet nie był jeszcze takim codziennym źródłem informacji. Prace zdobywało się z polecenia. To był bardzo hermetyczny zawód, zwłaszcza, jeśli chodzi o plany filmowe. Wciąż zresztą taki jest. Można było jeszcze załapać się do teatru czy telewizji, ale możliwości było zdecydowanie mniej, niż jest ich dziś. Udało mi się debiutować u Matraszka, a potem stać samodzielnym charakteryzatorem. Myślę, że stworzyłam sobie bardzo dobry zespół, fajnych, zdolnych dziewczyn, bo charakteryzacja na planie filmowym to zawsze praca zespołowa. Pamiętam, że gdy zaczynałam zawsze każdy plan traktowałam jako ten ostatni. Nie spodziewałam się, że uda mi się na stałe tym zajmować, że jak małe dziecko muszę się tym nasycić, żeby w razie czego mieć potem miłe wspomnienia.

Były momenty, kiedy chciałaś się poddać?

Myślę, że każdy je ma. Czasem jest lepiej, czasem gorzej. Praca przy filmie wymaga częstych wyjazdów, czasem na dwa albo trzy miesiące, pracy po 12 albo i więcej godzin. W tym czasie nie ma cię dla rodziny, dla znajomych, jesteś wyłączona z codziennych aktywności. Trzeba mieć w sobie dużo determinacji i po prostu lubić takie życie trochę na walizkach.

Robiłaś charakteryzację do "Bożego Ciała", wcześniej do "Bogów", czy "Sztuki Kochania". Filmów dobrze przyjętych i docenianych. Czujesz, że to jest teraz twój czas?

Chciałabym żeby tak było. Dałoby mi to po 15 latach pracy w branży jakiś "oddech". Przeszłam długą drogę, od małych prac do tych wielkich produkcji. Ciągle musiałam udowadniać, że dam radę, że warto mi zaufać i powierzyć projekt. Od kilku lat mam agentkę, która również dba bym miała kolejne projekty. Dziś nie martwię się o to, czy praca przyjdzie, bo często propozycje przychodzą same.

Można powiedzieć, że reprezentujesz nowe pokolenie charakteryzatorów?

To pokolenie zaczęło się tworzyć, gdy pracowaliśmy przy filmie "Katyń". Kiedy jechaliśmy na zdjęcia kostiumograf Magda Biedrzycka powiedziała do nas: „To wy jesteście tą nową falą, która przyjdzie”. I rzeczywiście chyba tak się stało. Minęło 13 lat, a my jesteśmy i pracujemy w branży. Za moment to pewnie my powiemy młodym charakteryzatorom, że to oni nas zastąpią. Myślę sobie, że jesteśmy również nowym pokoleniem ze względu na wciąż idącą do przodu technikę.

Co dokładnie masz na myśli?

Kiedyś pracowało się głównie na taśmie, dziś w użyciu są coraz doskonalsze kamery cyfrowe. Jeszcze kilkanaście lat temu nie było telefonów z aparatem, więc wywoływało się zdjęcia, co nie było tanie i zajmowało sporo czasu, którego nie było. Co się robiło? Otwierało scenariusz, rysowało twarz postaci i dokładnie opisywało, gdzie ma być rana, blizna, jak pomalowane oko. Pamiętam, że tyko nieliczni, jak Waldemar Pokromski pracujący na planach za granicą, który tworzył charakteryzację m.in. do filmu „Wałęsa”, mógł pozwolić sobie w tych czasach, gdy tej techniki jeszcze nie było, na zdjęcia z polaroidu. Takie zdjęcia przyczepiano do metalowego koła i w ten sposób tworzyła się dokumentacja kontynuacji filmowych poszczególnych postaci do określonych scen filmu. Dziś to idzie zdecydowanie prościej i szybciej, wszystko mamy w telefonach pod ręką.

Który z filmów, przy których pracowałaś, darzysz największym sentymentem?

Trudno jest odpowiedzieć na to pytanie jednoznacznie. Wiele planów na każdym etapie mojego życia miało znaczenie. Film "Statyści" w reżyserii Michała Kwiecińskiego, mój pierwszy plan filmowy, czyli "Katyń" w reżyserii Andrzej Wajda, pierwsze kino kostiumowe z wspaniała ekipą. Ogromnym sentymentem darzę film "Bogowie" Łukasza Palkowskiego. Każdy film z Januszem Majewskim, który jest dla mnie bardzo ważną osobą w życiu. Bardzo szanuje i cenię sobie pracę z Jankiem Komasą. Bardzo bym chciała, żeby światło dzienne ujrzał film o Tadeuszu Kantorze z Borysem Szycem w roli głównej. Włożyliśmy wszyscy w ten projekt dużo serca.

To jak z Kota robiłaś Religę, a z Boczarskiej – Wisłocką?

Do dyspozycji produkcji były nie tylko ogólne zdjęcia z lat 70. i 80., ale także fotografie samego Zbigniewa Religi, również te z domowego archiwum udostępnione przez żonę profesora. Kiedy dowiedziałam się, że będę pracować przy tym filmie, kupiłam stos gazet z lat 70. i 80. Śledziłam modę, sposób noszenia się, ubierania. Dla mnie powrót do tamtych lat to było wspomnienie z dzieciństwa. Potem krok po kroku odzwierciedlaliśmy z zespołem tamte lata. W przypadku profesora Zbigniewa Religi charakterystyczne były wyraziste brwi i zakola. W przypadku Tomka charakteryzacja była tylko uzupełnieniem. Profesor Religa jak każdy człowiek wyglądał inaczej na różnych etapach życia. To także musieliśmy uchwycić – kiedy wyglądał lepiej, gorzej, gdy był zmęczony, gdy wpadł w alkoholizm. Podczas pracy wykorzystałam w głównej mierze potencjał anatomicznej budowy twarzy aktora. Aby uzyskać te charakterystyczne zakola, musiałam wygalać włosy. Tomek przystał na to bez problemu. Podobnie było z brwiami, które dodatkowo były farbowane. Zabawne było to, że im praca nad zdjęciami do filmu była bardziej zaawansowana, tym bardziej włosy Kota układały się "na Religę".

Co do Magdy stwierdziliśmy, że nie będzie postacią jeden do jednego, wierną kopią. Jest szczupła, z kolei Michalina Wisłocka miała pełniejsze kształty. Postawiliśmy na odmładzanie i postarzanie twarzy, rąk, szyi oraz charakterystyczne dla niej chusty, które nosiła na głowie.

Bartosz Bielenia podczas charakteryzacji do filmu "Boże Ciało" / Materiały prasowe / AURUM fot. Andrzej Wencel

Przy obydwu filmach pracowałaś z Piotrem Woźniakiem-Starakiem. Jak to wspominasz?

Poznaliśmy się na planie serialu „Oficerowie”, potem pracowaliśmy na planie „Katynia” gdzie Piotrek był asystentem w pionie reżyserskim. Po latach zaprosił mnie do pracy na planie „Bogów”. Zawsze marzył o robieniu kina, zawsze je kochał. Liczył się z tym, czego każdy z nas do swojej pracy potrzebował. „Daję ci budżet, a ty mi to dobrze zrób” – mówił. Miał świadomość, że skoro zatrudnia specjalistów, to liczy na naszą fachowość, a my zrobimy to najlepiej jak tylko potrafimy. Nie wtrącał się, ufał naszej intuicji. Dzięki temu podejściu robił kino na światowym poziomie, co widać po jego ostatnim filmie „Ukryta gra”. Piotrek rozumiał, że trzeba inwestować w reklamę i dystrybucję, pokazywać to, co się stworzyło za granicą. Moim zdaniem wyznaczał nowe standardy w polskim świecie filmu. Pamiętam, że bardzo mu zależało na tym, by „Bogowie” zostali zauważeni.

To, jakie masz jeszcze filmowe marzenia?

Prywatnie, żeby być szczęśliwym człowiekiem, a zawodowo chciałabym by w Polsce nastał taki czas, gdy będziemy robić baśnie dla dzieci. Wiem jednak, że polski rynek nie jest jeszcze na to gotowy.

Będzie Oscar?

Bardzo bym chciała. Cieszę się z tego, że znaleźliśmy się wśród nominowanych, wcześniej cieszyliśmy się z tego, że znaleźliśmy się na tzw. „short list”. Wzruszyłam się, gdy dowiedziałam się, że mamy nominację.

Nad czym teraz pracujesz?

Nie chcę zapeszać, ale szykuje się znów do produkcji biograficznych. Niedawno media obiegły zdjęcia w charakteryzacji Dawida Ogrodnika na księdza Jana Kaczkowskiego, liczę na to, że uda się realizować zdjęcia do filmu.