– Nie bierzmy tej planety za pewnik. Tak jak ja nie biorę tej nocy za pewnik – mówił Leonardo DiCaprio, dziękując za pierwszego w swej długiej karierze Oscara. Od lat zaangażowany w ochronę środowiska aktor, w swoim oscarowym przemówieniu przypominał o zagrożeniach wynikających ze zmian klimatycznych i apelował: Pamiętajmy o dzieciach naszych dzieci.

Reklama

Ale trzymając w rękach słynną i zasłużoną statuetkę, Leonardo DiCaprio pamiętał również o współtwórcach swego sukcesu: – "Zjawa" to dzieło niezwykłej obsady i ekipy filmowej – powiedział Leo, a w swoim przemówieniu wymienił Toma Hardy'ego, Alejandro Gonzáleza Iñárritu i rodziców.

Oscar wyczekany, wymęczony i zasłużony

Chyba w całej historii Oscarów nie było drugiego aktora, któremu aż tak kibicowałaby publiczność. Trudno się jednak dziwić, skoro jeden z najbardziej utalentowanych aktorów naszych czasów cztery razy musiał robić dobrą minę do złej gry. A Oscara Leonardo DiCaprio powinien był już dostać jako 19-latek po swojej pierwszej nominacji za kreację w dramacie "Co gryzie Gilberta Grape'a?", gdy fantastycznie sportretował upośledzonego umysłowo Arniego.

Po raz drugi Leonardo DiCaprio blisko zdobycia najważniejszych laurów w branży był dzięki "Aviatorowi", gdy pod okiem Martina Scorsesego stworzył przejmującą kreację szalonego milionera, zafascynowanego lotnictwem, kinem i kobietami Howarda Hughesa. Trzeci przeżywał oscarowy stres, kiedy nominowano go w 2007 roku za film "Krwawy diament". Gdy dostał nominację po raz czwarty – za rolę maklera-oszusta Jordana Belforta w "Wilku z Wall Street" (zdjęcie), magazyn "Daily Beast" apelował: – Czas zrobić to, co należy, i uhonorować Oscarem jednego z lepszych aktorów naszego pokolenia, a nie jakąś brzuchatą rolę drugoplanową dekadę później. Jesteś mu to winna.

Dla Oscara w "Zjawie" zrobił wiele. Wchodził do lodowatej rzeki, ciągle był przemarznięty, spał w skórze martwego zwierzęcia, walczył z niedźwiedziem, na ekranie wypowiadał tylko koło stu słów i ryzykował życie rezygnując z zastępstwa kaskaderów w niebezpiecznych scenach (takich, jak spektakularny upadek z klifu). A wreszcie zjadł surową wątrobę bizona, dzięki czemu na ekranie można zobaczyć jego prawdziwą reakcję na tę "potrawę" (co nie było zapisane w scenariuszu). Statuetka więc mu się należała, a i – co warto zaznaczyć – konkurencji w tym roku nie miał szczególnie silnej. Pytanie, z kogo teraz będzie się śmiał internet, skoro Leonardo DiCaprio wreszcie dostał Oscara?