Już w pierwszy weekend produkcję zobaczyło pół miliona widzów, a kolejne dni tylko umocniły jego pozycję.

"Niesamowite po tylu latach"

To niesamowite, że po tylu latach seria nadal budzi tyle emocji i gromadzi bardzo szeroką publiczność przed ekranami kin - tak na sukces zareagował reżyser Łukasz Jaworski.

Reklama

Jestem dumny, że mogę być częścią tej wyjątkowej opowieści. "Listy do M." to coś więcej niż film- to świąteczna tradycja i symbol rodzinnego ciepła - podkreślił w rozmowie z TVN24 Tomasz Karolak, ponownie wcielający się w postać Mela.

Marta Grela-Gorostiza, producentka nadzorująca film, dodała z kolei, że "ten film stał się dla wielu osób świąteczną tradycją. Nikt się tego nie spodziewał 13 lat temu". "Listy do M." starają się łączyć, a nie dzielić. Myślę, że dlatego widzowie je tak pokochali - zauważyła producentka.

Zachwytu nad filmem nie ukrywa również Paweł Dutkalski, Dyrektor Dystrybucji Warner Bros. Entertainment Polska, który w rozmowie z "Faktami" TVN powiedział:Film idealnie trafia w klimat, jakiego oczekujemy od świątecznego kina - są wzruszenia, śmiech, piękne relacje i przede wszystkim nadzieja.

Reklama

Pół miliona widzów w weekend

Nowej części "Listów do M." z pewnością pomógł długi weekend, przez co wynik premierowy zliczał się z czterech dni, zamiast zwyczajowych trzech. Ale i bez tego osiągniecie byłoby godne podziwu.

Nikt się bowiem nie mógł spodziewać, że na "Pożegnania i powroty" ruszy tłumnie ponad 500 tysięcy Polaków. To niemal dwukrotnie lepszy rezultat od poprzedniej części cyklu, "Listów do M. 5", które zobaczyło w pierwszy weekend niecałe 290 tysięcy widzów.

To również wynik lepszy od największego jak dotąd polskiego przeboju kinowego 2024, czyli "Akademii Pana Kleksa". Superprodukcję Macieja Kawulskiego obejrzało bowiem w premierowy weekend blisko 400 tysięcy widzów. I wówczas też w grę wchodziły praktycznie 4 dni, gdyż 5 stycznia był najczęściej "oddawany" przez pracodawców za Święto Trzech Króli przypadające na sobotę 6 stycznia.

Dotychczas filmy z serii "Listy do M." gromadziły w sumie w kinach od 1,5 miliona do 3 milionów widzów. "Pożegnania i powroty" mają dużą szansę i tutaj pobić rekord, a przynajmniej uplasować się w górnej granicy.

Kto stoi za szóstą częścią megahitu?

Za kamerą kolejny raz stanął Łukasz Jaworski ("Listy do M. 5"). Autorami scenariusza ponownie są Marcin Baczyński i Mariusz Kuczewski.

W gwiazdorskiej obsadzie znaleźli się Agnieszka Dygant, Piotr Adamczyk, Tomasz Karolak, Roma Gąsiorowska, Maciej Stuhr, Wojciech Malajkat, Magdalena Walach, Janusz Chabior, Ina Sobala i Kirył Pietruczuk.

O czym są "Pożegnania i powroty"?

Zbliżają się kolejne święta Bożego Narodzenia. Wszyscy szykują się do Wigilii i rodzinnego biesiadowania. Padają obietnice i deklaracje, których niełatwo dotrzymać... ale w święta wszystko jest możliwe! Mel (Karolak) ambitnie rozwija własną firmę mikołajową. Jako poważny biznesmen i odpowiedzialny mężczyzna stawia sobie za cel zorganizowanie uroczystej kolacji wigilijnej. Szybko jednak okazuje się, że to zadanie go przerasta. Dodatkowo w swoim młodszym pracowniku Grześku (Pietruczuk) dostrzega odbicie dawnego siebie - młodego chłopaka, który popełnia te same błędy. Mel postanawia przerwać ten zgubny wzorzec i zrobić wszystko, by uchronić Grześka przed kolejnymi pochopnymi decyzjami! Karina (Dygant) i Szczepan (Adamczyk) pragną wreszcie spędzić spokojne, normalne święta - bez kłótni, bez stresu i nieoczekiwanych niespodzianek. Jednak los ma wobec nich inne plany... Gdy nagle pęka rura i zalewa im mieszkanie, do ich domu trafia Lucek (Chabior). Oczywiście nie sam, lecz w towarzystwie kolejnej "ofiary", Japończyka Józka. Widząc, co się szykuje, Szczepan postanawia działać. Tymczasem Wojciech (Malajkat), wracający z Londynu, gdzie odwiedzał swoją córkę, ma własne plany na wigilijny wieczór. Wszystko wydaje się pod kontrolą, aż na jego drodze pojawia się Ewa (Walach) - tajemnicza kobieta, która leci do Warszawy, by zobaczyć się z ukochanym poznanym przez Internet. To przypadkowe spotkanie nie tylko zmieni ich spojrzenie na własne życie, ale także może być początkiem niezwykłej relacji. A Mikołaj (Stuhr)? Ten z kolei spaceruje po mieście, spotykając starych i nowych znajomych, podczas gdy w domu czeka na niego rodzina, a przede wszystkim mały Ignaś. Chłopiec, z niecierpliwością wypatrując pierwszej gwiazdki i wymarzonego prezentu, wplątuje się w sytuację, która zmusza go do działania, by ocalić ducha świąt. Przeplatające się losy bohaterów tworzą ciepłą, pełną humoru i wzruszeń opowieść o magii Bożego Narodzenia. Tutaj nic nie jest oczywiste, a świąteczne niespodzianki potrafią wywrócić życie do góry nogami.

Krytycy filmowi nieprzekonani

Tak jak widzowie niezmiennie pozostają zachwyceni "Listami do M.", tak recenzenci z części na część coraz bardziej narzekają. "Niby świąteczna tradycja, ale im dalej w ten las, tym więcej nonsensu. Komedii jak na lekarstwo, a i magia świąt już nie porywa" - uważa Marcin Wolniak z Polskiego Radia Londyn, wystawiając filmowi ocenę 4/10.

Kamil Kalbarczyk w recenzji dla Filmwebu jest ciut łaskawszy, oceniając film na 5/10 i pisząc: "Do około setnej minuty (…) myślałem sobie: dlaczego znowu jest tak rozwlekle, niezbornie i nijako? A tu w ostatnim kwadransie, w obliczu zerowych oczekiwań, nagle zatliła się iskra ekranowo-gwiazdkowej magii, naciśnięto odpowiednie klawisze, coś drgnęło, kąciki moich ust się uniosły, nawet zaszkliły się oczy".

Trwa ładowanie wpisu