Wersja wideo:
Wersja audio:
Zupełnie nie mam sobie tego genu, taka tak absolutnie. Postanowienie o tym, że decyduje się na zmierzenie się z tym największym evergreenem polskiego melodramatu, było wykalkulowane. Jeśli chodzi o kąt natarcia twórczy czy artystyczny była dosyć chłodna. To był proces. Miałem czas, żeby się zastanowić, to był proces wieloetapowy. Zaproponowała mi to producentka Magda Szwedkowicz, która jest spirytus movens całej tej afery i całego przedsięwzięcia. Ona spowodowała, że film w końcu powstał, ona go dowiozła i ona o niego walczyła. Myśmy się wcześniej nie znali, zadzwoniła do mnie jako do twórcy gatunkowego. Jestem jednym z tych twórców gatunku, co się nie obraża, jak mnie tak określają. Zapytała co ja na to, jakby mi dała do przeczytania melodramat. Szczerze się ucieszyłem – mówi Michał Gazda.
Pomyślałem, że taka propozycja się zdarza raz w życiu. To ile mogę przegrać, to raczej nie chodziło o dokonanie twórcze czy narracyjne. Po prostu bałem się, że do końca życia sam bym się traktował jak tchórza, który nie skorzystał z takiej okazji. I będzie to bolało do końca życia – dodaje Gazda.