Przez jednych uważany za jednego z najbardziej utalentowanych twórców filmowych młodego pokolenia, przez innych – za zapatrzonego w siebie hipstera i egocentryka. Nikt jednak nie odmawia mu talentu i wyjątkowego samozaparcia. Trzydziestojednoletni Kanadyjczyk ma na koncie już 8 filmów. Wszystkie sam wyreżyserował, napisał i wyprodukował. W czterech z nich zagrał główne role, a w części odpowiadał również za kostiumy i montaż. Scenariusz swojego debiutu „Zabiłem moją matkę” napisał mając niespełna 17 lat. Dwa lata później kroczył po czerwonym dywanie w Cannes u boku Anne Dorval, swojej ulubionej aktorki i muzy. Przejmujące, oparte na własnych doświadczeniach „Zabiłem moją matkę” stało się arthouse’ową sensacją, a 19-letni Kanadyjczyk został pupilkiem krytyki i publiczności. Dolan jest jednym ze stałych gości na Croisette – aż sześć z ośmiu tytułów reżysera miało premierę właśnie na Festiwalu w Cannes. Na koncie ma 72 nagrody i 114 nominacji na światowych festiwalach. I to wszystko przed trzydziestką.
Kino zawsze było dla Dolana formą ucieczki od rzeczywistości. Jako nastolatek pisał listy do Leonardo di Caprio, do zdarcia oglądał kasety VHS z „Titanikiem” i „Panią Doubtfire”, a jednocześnie występował jako dziecięcy aktor w reklamach. Pracował również jako aktor głosowy, dubbingując m.in. postać Rona Weasley’a we wszystkich częściach „Harry’ego Pottera” w Kanadzie. Ucieczka od rzeczywistości była konieczna – młody, homoseksualny chłopak był prześladowany przez rówieśników. Mieszkając w internacie (dokąd został wysłany przez matkę, która nie mogła sobie z nim poradzić) codziennie mierzył się z docinkami dotyczącymi swojej orientacji i młodego wyglądu i zyskał łatkę outsidera. Z czasem, dzięki filmom, zdobył pewność siebie, która nierzadko była mylona z arogancją. Również jego gust filmowy stał się bardziej wyrafinowany – obecnie, oprócz „Titanica” i „Pani Doubtfire”, zachwyca się twórczością Ingmara Bergmana, Wong Kar-waia, Alfreda Hitchcocka, Francoisa Truffauta i Gusa van Santa. Jego największą reżyserską inspiracją jest Michael Haneke.
Po spektakularnym debiucie kolejne filmy Dolana („Wyśnione miłości”, „Na zawsze Laurence” i „Tom”) dzieliły krytyków i publiczność. Niezmiennie jednak zachwycały wysmakowanymi zdjęciami i pieczołowicie dobieraną muzyką. Na ścieżkach dźwiękowych w jego filmach można znaleźć takich wykonawców jak Arcade Fire, Fever Ray, Oasis i The Knife, ale także O-Zone, Britney Spears, Celine Dion, Bacha i Mozarta. Dolan potrafi z niezwykłą zręcznością poruszać się między kiczem a wysmakowaniem, umiejętnie łącząc sacrum i profanum.
Dopiero „Mama” z 2014 roku przyniosła mu powszechne uznanie i uciszyła krytyczne głosy. Dwudziestopięcioletni Dolan wyjątkowo nie obsadził w nim siebie, a młodego, obiecującego aktora Antoine Oliviera Pilona, z którym wcześniej pracował przy „Na zawsze Laurence” i teledysku Indochine. Blondyn o demonicznej urodzie doskonale sprawdził się w roli nastolatka borykającego się z problemami psychicznymi. Główną osią fabularną w „Mamie” jest toksyczna, trudna miłość do własnej matki (w tej roli, jak zawsze u Dolana, Anne Dorval). Tym razem Dolan wyjechał z Cannes z prestiżową Nagrodą Jury, a film zdobył jeszcze ponad 50 innych laurów na całym świecie, stając się jednocześnie największym dotychczas sukcesem kasowym w filmografii Kanadyjczyka.
Przy kolejnych filmach, już z uznanymi gwiazdami (Natalie Portman, Marion Cottillard, Susan Sarandon, Lea Sedoux, Kit Harrington, Kathy Bathes) Dolan przekonał się na własnej skórze, że spadanie z piedestału filmowego potrafi mocno zaboleć. Mimo Nagrody Jury w Cannes „To tylko koniec świata” zebrało kiepskie recenzje, a sam reżyser był krytykowany za zbyt proste podejście do tematu konfliktu w rodzinie. Zarzucano mu narcyzm, hałaśliwość i pretensjonalność, co mocno odbiło się na psychice dwudziestosiedmiolatka. Ale największa fala krytyki spadła na niego dwa lata później, przy pierwszym, anglojęzycznym filmie „The Death and Life of John F.Donovan". Tytuł został oceniony fatalnie (28/100 na Metacriticu) i mimo gwiazdorskiej obsady nie znalazł dystrybucji na świecie - trafił prosto na amerykańskie platformy VOD.
Poczucie porażki pomogła Dolanowi zagłuszyć prosta historia o przyjaźni i poszukiwaniu tożsamości, którą zaczął pisać wychodząc z montażowni „The Death and Life of John F. Donovan”. „Matthias i Maxime” powstał właśnie dlatego, że po raz pierwszy od wielu lat Dolan jest otoczony grupą prawdziwych przyjaciół (wielu z nich obsadził zresztą w filmie). Jego najnowsze dzieło to nie tylko romantyczna opowieść, ale też pean na cześć bliskich, wieloletnich przyjaźni. Richard Lawson z Vanity Fair, który wcześniej napisał druzgocącą recenzję poprzedniego filmu Dolana, nazwał „Matthiasa i Maxime’a” wzruszającą odą do przyjaźni i wielkim powrotem reżysera. Sam Dolan mówi zresztą, że jego najnowszy film to wyznanie miłości do przyjaciół. Film zebrał pozytywne recenzje, a Kanadyjczyk ze swoją obsadą z dumą objechał autokarem całą Kanadę, chętnie biorąc udział w spotkaniach z publicznością. „Matthias i Maxime” to kino kameralne i bliskie Dolanowi. Z kadrów wylewa się czułość, a jednocześnie pokora. Dawny krzyk zastąpiony jest rozmową i spojrzeniami. „Cudowne dziecko kina” sypie głowę popiołem i mówi taki jestem, już nie krzyczę, nie tracąc przy tym młodzieńczej energii. W końcu, cytując jednego z bohaterów filmu, ma dopiero 30 lat. Przed nim jeszcze całe życie.