- Ten film jest pikantny, tajemniczy, zaskakująco emocjonalny - tak napisał Peter Bradshaw, słynny i wpływowy krytyk The Guardian.
- Cierpka komedia, poruszająca aktualne problemy w Polsce, wyróżniająca się doskonałymi zdjęciami - tak z kolei uważa Maik Berkati.
Najdosadniej rzecz ujmując "Twarz" to historia chłopaka Jacka (Mateusz Kościukiewicz), który w wypadku przy budowie monumentalnego pomnika Chrystusa traci twarz. W wyniku udanej transplantacji Jacek powraca do swojej wsi z nowym obliczem. Niestety porzuca go dziewczyna, z którą się zaręczył, rodzina przyjmuje rekonwalescenta z rezerwą a otoczeni z rosnącą niechęcią i agresją. Bo inny jakiś, odmieniec, obcy. Nowa twarz Jacka staje się katalizatorem rozmaitych, na ogół wrogich postaw, probierzem tolerancji na inność, papierkiem lakmusowym wynikających z niewiedzy fobii i dziwactw. Przyszła teściowa jest przekonana, że z takiego związku mogą się urodzić zeszpecone dzieci a miejscowy ksiądz usiłuje za pomocą egzorcyzmów wypędzić z ciała Jacka ducha nieżyjącego już właściciela jego twarzy. I śmieszne i straszne w XXI wieku ale prawdziwe.
Dla Jacka nowa twarz to także dramat tożsamości. Kim jest, skoro najbliżsi mu ludzie go odtrącają a znajomi opluwają? W tym filmie główny nacisk położony został jednak na to, jak Jacek jest postrzegany i jakie jego inność budzi emocje. Konkluzje jakie wyłaniają się z tego obrazka Polski prowincjonalnej nie nastrajają optymistycznie. To kraj w którym Kościół mówi o otwartości na drugiego człowieka a z drugiej strony pogardza Cyganami i Muzułmanami, nadużywa sakramentu spowiedzi dla zaspakajania niezdrowej ciekawości księdza, miejsce, w którym mentalności komunistyczna przeplata się z kapitalistyczna chciwością i konsumpcyjnym stylem życia. Bardzo ciekawym zabiegiem wpisującym się w obraz dysfunkcjonalnego społeczeństwa polskiego są specjalnie fokusowane, rozmyte na obrzeżach kadrów zdjęcia Macieja Englerta.
- Nasz kraj wciąż wydaje się mieć problem z tożsamością. Ludzie nie wiedza, kim są. Nie wiedzą nawet, czy stanowią część Europy – powiedziała na spotkaniu z dziennikarzami Małgorzata Szumowska. – Zależało mi jednak, aby nasz film nie był zbyt ciężki. Nikogo nie oskarżam. Z nikogo się nie wyśmiewam. Pokazuję. Moim obowiązkiem jest opisywać dzisiejszą Polskę, ze wszystkimi jej odcieniami. Nie potrafimy otworzyć się na drugiego człowieka, zwłaszcza kiedy w jakiś sposób się od nas różni i boimy się tego, co nieznane. Dlaczego miałabym tego nie pokazywać.
Film mocno wpisuje się w aktualną sytuację polityczną w Polsce. Jest rodzajem satyry ale na szczęście niepozbawionej humoru na temat nastrojów panujących w Polsce w stosunku do uchodźców i tak zwanych innych. Na pytanie jednego z zagranicznych dziennikarzy, czy reżyserka nie obawia się nieprzychylnego przyjęcia w Polsce i zakręcenia dopływu finansowania jej następnych filmów, potwierdziła, że owszem obawia się, ale to sprawi, że przestanie robić swoje kino i wciąż wierzy ze w Polsce dobrej zmiany taka przestrzeń dla kina niezależnego pozostanie. Poza tym zażartowała, że może robić filmy w Niemczech. W przypadku Szumowskiej, która ma na rynku niemieckim mocną pozycję to akurat nie żart ale całkiem realna możliwość. Szczególnie gdyby udało się jej powtórzyć sukces Srebrnego Niedźwiedzia za "Body/Ciało" albo sięgnąć po Złoto.
W rankingach dziennikarzy oprócz „Twarzy” Szumowskiej wysokie notowania zajmuje także wspomniany już w poprzedniej relacji „Dowłatow” w reż. Aleksieja Germana Jr. Ten rosyjski reżyser kilka lat temu został w Berlinie nagrodzony za film „Pod elektrycznymi chmurami”. Może więc liczyć na sukces i tym razem.
Jednak w kuluarach coraz głośniej o dołączonym do konkursu w ostatniej chwili filmie Norwega Erika Poppe „U July 22”. Żaden chyba film nie wywołał tak zmasowanego ataku dewastujących emocji. To próba uchwycenia dramatu młodzieży, która została zaatakowana przez Andreasa Brevika na obozie na wyspie Utoya w 2011 roku. To zrealizowana niemal w jednym ujęciu i dlatego tak wciągająca fabuła, oparta na relacjach tych który przetrwali piekło i zechcieli o tym opowiedzieć. Brevik z zimną krwią zastrzelił 77 młodych ludzi i około kilkuset zranił.
Norwegowie nigdy nie wyszli z traumy po tamtych wydarzeniach. Doceniam kunszt reżyserski Norwega i przekonującą grę młodych aktorów naturszczyków ale zastanawiam się po co właściwie ten film powstał. Siła jego rażenia paraliżuje. My widzowie czujemy się bezbronni wobec potworności zła w postaci czystej. Współczujemy młodym ludziom, jeszcze dzieciom którzy nagle z zabawowych rytuałów obozowych zostają wrzuceni w wydarzenia które ich przerastają. Zaskoczenie, szok, strach, cierpienie, bol, bezsensowna i niezawiniona śmierć. Może jednak największy sens tego filmu pojawia się tam, gdzie można cos zrobić, okazując sobie solidarność, pocieszenie, pomoc, towarzyszenie koleżance w umieraniu, empatię.
Nie zdziwiłabym się gdyby któryś z berlińskich Niedźwiedzi trafił w tym roku do rąk niemieckich. Gospodarze wybrali do konkursu aż cztery tytuły. Wszystkie ciekawe, sprawnie zrealizowane i znakomicie zagrane ( tu także pole do popisu Jury pod przewodnictwem Toma Tykwera dla nagród aktorskich).
Bardzo oryginalnym pomysłem zaskoczył Chrsitian Petzold (autor tak znakomitych obrazów jak Barbara czy Yella) w filmie „Tranzyt”. Film zainspirowany powieścią Anny Seghers przenosi akcje niemieckiej okupacji Paryża z czasów Ii wojny światowej na czasy współczesne. Temat migracji do innych krajów, poszukiwania bezpieczniejszego życia, przejściowość ludzi, którzy chcą rozpocząć nowe życie gdzie indziej, kryzys tożsamości, szukanie nowej to wszystko ulega intensyfikacji poprzez współczesny kontekst.
- Chodziło mi o to, by widzowie poczuli, że przeszłość ciągle istnieje w teraźniejszości – powiedział mi w wywiadzie Christian Petzold – Nic nie jest raz na zawsze zamknięte. To kim jesteśmy dziś to wynik tego co nas kształtowało, jaki bagaż doświadczeń z przeszłości wnosimy. Moi bohaterowie chcą wyjechać do Meksyku, ale zanim to zrobią musza wiedzieć kim są, nauczyć się siebie nowych.
Ten film dobrze koresponduje z „Eldorado” w reż. Markusa Imhoofa. W obu ważna jest konstatacja, by spojrzeć na obecny kryzys uchodźczy Europy poprzez pryzmat doświadczeń migracyjnych nas Europejczyków od początku XX wieku, w wyniku wojen, dyktatur, zbrodniczych ideologii. Taka perspektywa z większa empatia pozwala przyglądać się ludziom z krajów muzułmańskich, którzy nie ryzykują życia i pieniędzy z własnego wyboru.
Niezwykle subtelnym w portretowaniu samotności, prób jej przełamania, traumach przeszłości, które natrętnie powracają okazał się film Thomasa Stubera „In the Aisles” z druga po „Tranzycie” rewelacyjną kreacja Franza Rogowskiego. Ten młody aktor o swojsko brzmiącym nazwisku (nie udało mi się odnaleźć, czy nie ma polskich korzeni ale jest to możliwe) wyrasta na jednego z najbardziej obiecujących i charyzmatycznych aktorów niemieckiego kina. Nie ma urody amanta (jego twarz jest skrzyżowaniem Joaquina Phoenixa i Vincenta Gallo), ale magnetyzuje swoja milcząca obecnością. Jak dla mnie najlepszy kandydat do nagrody aktorskiej za role męską tegorocznego Berlinale. Wielu moim kolegom film Stubera kojarzy się z węgierskim „Dusza i ciało”. Tam rzeźnia a tutaj dział handlowy wielkiego marketu. I tam i tu ludzie spragnieni uczuć ale nie potrafiący przełamać swoich wewnętrznych barier.
I wreszcie wspaniały film Emily Atef „3 Days in Quiberon”. Czarno-biała fabuła przywołująca trzy dni z życia Romy Schneider w klinice odchudzającej w Quiberon, gdzie udzieliła jednego z jej ostatnich wywiadów dla niemieckiego Sterna.
- O Romy powstało wiele dokumentów – powiedziała mi Emily – Ja jednak chciałam pokazać Romy bez makijażu. Kobietę nie aktorkę. Kogoś kto zaczął karierę jako 14 letnie dziecko i nigdy nie wytworzył w sobie mechanizmów obronnych, kto nie miał dzieciństwa. To dlatego Romy jako 40-letnia kobieta zachowuje się jak szalona nastolatka, jest uwodzicielska, czarująca, zachłanna na życie ale jednocześnie gdy nikt nie widzi przestraszona, nieszczęśliwa, rozpaczliwie samotna.
Marie Baumer, niemiecka aktorka która zagrała Romy jest łudząco do niej podobna. Do tego stopnia, że trudno oprzeć się wrażeniu, że to co oglądamy to nie są materiały archiwalne. Jak dla mnie kreacja na Złotego Niedźwiedzia.
Co zrobi Tom Tykwer, przewodniczący jury? Dowiemy się dziś wieczorem. Być może postawi w ogóle na innego konia. Cieszyłabym się jednak gdyby Szumowska wyjechała z Berlina z Niedźwiedziem.