Katia Priwieziencew i Paweł Tarasiewicz z współtworzą Fundację Amondo Films, która działa od 2012 roku, skupiając wokół siebie filmowców i pasjonatów kina. "Hel", który właśnie wchodzi na ekrany polskich kin, jest zarówno debiutem reżyserskim jak i producenckim, oraz pierwszą fabułą wyprodukowaną przez Amondo Films
Mariola Wiktor: Po co wam to i dlaczego w duecie?
Katia Priwieziencew: Z Pawłem znamy się od czasów liceum i od tamtej pory się przyjaźnimy. Pracowaliśmy nad innym pomysłem. Pisaliśmy wspólnie scenariusz filmu s-f. Potem nasze drogi się rozeszły, ale spotkaliśmy się ponownie.
Paweł Tarasiewcz: Każde z nas chciało zrobić film. Wychodziliśmy jednak z założenia, że to będzie kameralny film, który sfinansujemy sami. Pomysł okazał się na tyle interesujący, że zaczął się rozrastać i tak m.in. Panavision Polska dało nam sprzęt, inne firmy także nas wsparły i wielu naszych znajomych ze szkół filmowych dołączyło do ekipy. Powstała więc praca kolektywna, w której wszyscy byliśmy debiutantami. To było wejście na głęboką wodę. Ale była w nas ogromna wola zrobienia filmu, impuls.
Jakie były wasze inspiracje, jak zrodził się pomysł na film?
Paweł: Od początku wiedzieliśmy, że chcemy pójść w kino gatunkowe. Szukaliśmy różnych tematów i inspiracji, ale takim impulsem, który ukierunkował nasze poszukiwania, był "Autostopowicz" z 1986 roku w reżyserii Roberta Harmona. To było w 2012, na Camerimage i chyba przy okazji retrospektywy Johna Seale’a, autora zdjęć do filmu. Film pokazywany był na starej kopii i w ogóle się nie zestarzał. Cała akcja rozgrywa się pomiędzy kilkoma aktorami na amerykańskich pustkowiach. Pomyślałem wtedy: a może by tak naszą historię umieścić na Półwyspie Helskim zimą? Poza sezonem? Hel ma wtedy zupełnie inny klimat, populacja zmniejsza się o 98 proc. Kompletne odludzie. Takim luźnym cytatem w "Helu" z "Autostopowicza" jest płaszcz Jacka - podobny nosił główny bohater Harmona. Choć wiele osób widzi nawiązania do Davida Lyncha, to mimo że moim zdaniem jest to jeden z bardziej wpływowych reżyserów, który do kina wniósł wyjątkowy surrealizm, akurat dla nas nie był on głównym źródłem inspiracji. Oczywiście opuszczona miejscowość i zbrodnia kojarzy się z jego "Miasteczkiem Twin Peaks" i na pewno można szukać zbieżności pomiędzy dwoma światami, które przenikają się zarówno w jego twórczości jak i w naszej historii. Zresztą to jest chyba to, co jest najbardziej lynchowskie w naszym filmie: mieszanie prawdy z fikcją, świata, w którym funkcjonuje Jack, z tym, o którym pisze. Wiele filmów oglądaliśmy także podczas kreowania świata do "Helu" m.in. "Barton Fink" braci Coen, "Lśnienie" Stanleya Kubricka, "Nocny Kowboj” Johna Schlesingera.
Katia: Początkowo głównym bohaterem miał być polski pisarz, który przyjeżdża na Hel w poszukiwaniu inspiracji do swojego nowego scenariusza. Jednak kiedy Kamil Ronczka - agent - powiedział nam o Phillu (Lenkowskym - przyp. red.) i zobaczyliśmy go w akcji, wiedzieliśmy, że to jest nasz filmowy Jack, i przepisaliśmy film pod niego. I tak na Półwysep Helski przyjechał amerykański pisarz. Film jest w znaczącej części po angielsku.
Paweł: Phill jest wielkim fanem "Helu". W takim stopniu zaangażował się i zżył z postacią Jacka, że czasami dzwoni do mnie i przedstawia się jako Jack.
Katia: Obecność Philla i fakt, że film jest w znaczącej części po angielsku sprawia, że "Hel" jest bardziej uniwersalny ale też bardziej surrealistyczny i odrealniony. Bo niby skąd pisarz z Ameryki trafia nagle na Hel zimą? To też sprawiło, że bardziej przybliżyliśmy się do poszukiwanego kompromisu pomiędzy filmem gatunkowym a filmem autorskim, artystycznym.
Do kogo zatem jest adresowany jest "Hel"?
Paweł: Czuliśmy, że chcemy zrobić inne kino. Wydawało nam się, że takiego kina gatunkowego ciągle jest w polskiej kinematografii za mało. Postanowiliśmy zrealizować taki film, który sami chcielibyśmy obejrzeć w polskim kinie.
Katia: "Hel" to film dla widza, który lubi kino, kinofila, który szuka czegoś nieschematycznego. Jest adresowany głównie dla naszego pokolenia 30-latków, natomiast historia jest na tyle uniwersalna, że znajdzie swoją publiczność niezależnie od wieku.
Paweł: Myślę, że to jest film, który może być fajną propozycją dla młodzieży w Polsce i ma w sobie także pewien komercyjny potencjał. Niestety w naszym kraju jeszcze nie mamy wystarczająco rozwiniętej kultury chodzenia do kin innych niż do multipleksy, gdzie przeważnie promuje się wysokobudżetowe komercyjne kino. Inaczej jest np. we Francji, gdzie jest cała kultura chodzenia do kina, bywania w nim, dyskutowania o filmach. W Polsce filmy, które mają młodych producentów i nie mają umocowania w dużych firmach produkcyjnych oraz poważnych kampanii promocyjnych, rzadko kiedy robią więcej niż 10 tys. widzów i nad tym ubolewam. Fajnie byłoby, gdyby więcej ludzi oglądało te mniejsze produkcje i debiuty. Co do "Helu" mamy nadzieję, że obecność Marcina Kowalczyka, filmowego Kaila, który dobrze kojarzy się z młodym polskim kinem, zaowocuje większą widownią.
Katia: Naszą ideą było stworzyć film, w którym człowiek na 1,5 godziny znajdzie się w innym świecie, z dala od rzeczywistości, która go na co dzień otacza. Nie chcieliśmy filmu z wielkim morałem lub dotykającego problemów społecznych. Kreując świat "Helu", postawiliśmy na oderwanie się widza od codzienności. Stąd też decyzja o wprowadzeniu tam komiksowości postaci i umowności.
Kto i za co był odpowiedzialny w waszym duecie?
Paweł: Myślę, że żadne z nas samo by się tego debiutu nie podjęło, a razem mogliśmy się wspierać i liczyć na siebie. Dzięki temu ukończyliśmy film, który był strasznym wysiłkiem fizycznym i psychicznym. Nie dzieliliśmy się specjalnie obowiązkami. Z racji tego, że ja jestem po operatorce a Katia po aktorstwie, to bywało, że czasami bardziej się skupiałem na stronie wizualnej, ale generalnie konsultowaliśmy ze sobą wszystko przed wejściem na plan, więc nie mieliśmy sytuacji konfliktowych. Razem dobieraliśmy obsadę, pisaliśmy scenariusz, reżyserowaliśmy, razem potem montowaliśmy.
Katia: Jeżeli chodzi o obsadę to była sporym wyzwaniem. Szukaliśmy przede wszystkim charakterystycznych aktorów i osobowości. Nie mieliśmy wątpliwości przy Phillu Lenkowskym czy Katarzynie Paskudzie. Natomiast dosyć długo wahaliśmy się nad tym, kogo obsadzić w roli Kaila. Ostatecznie zagrał go młody chłopak, amator. Niestety z powodu choroby nie mógł kontynuować pracy, a byliśmy już wtedy w trakcie zdjęć. Musieliśmy podjąć decyzję, czy przerwać zdjęcia i prawdopodobnie porzucić projekt, czy znaleźć zastępstwo i przekręcić część scen. Zdecydowaliśmy się zaryzykować. Zaczęliśmy się zastanawiać i pomyśleliśmy o Marcinie Kowalczyku. Tego samego dnia wysłaliśmy mu scenariusz oraz materiały, które już zostały nakręcone. Następnego dnia Marcin przyjechał na Hel. Staraliśmy się kręcić chronologicznie tak, żeby Marcin mógł rozwijać swoją postać. Praca z nim była naprawdę inspirująca i Marcin wniósł bardzo wiele do tego filmu.
Paweł: Otrzymaliśmy ogromne wsparcie od mieszkańców półwyspu, którzy również występowali w filmie. Mówili o nas "Hitchcocki".
Czy "Hel" będzie tylko epizodem w waszej drodze, czy myślicie poważnie o reżyserowaniu?
Paweł: Będziemy składać wnioski do PISF-u na następne filmy. Mam dwa projekty, które są w developmencie. Odpowiedź więc brzmi "tak", poważnie myślę o reżyserowaniu. Najbardziej interesuje mnie kino gatunkowe.
Katia: Nie traktuję tego jako epizodu i będę konsekwentnie dążyć do zrobienia kolejnego filmu.
A znany tata Eugeniusz Priwieziencew cię nie inspirował?
Katia: Ojciec mnie inspirował i zaraził swoją pasją do filmu, chociaż nie chciał, żebym podążała jego śladami. Uważał, że to bardzo ciężka branża. Ale człowiek i tak zawsze będzie robił to, co go nakręca. I to jest w życiu najważniejsze.