Co wydało ci się najbardziej ekscytujące w powrocie do serii o Terminatorze?
Arnold Schwarzenegger: Byłem zachwycony już w chwili, kiedy przeczytałem pierwszy szkic scenariusza. Cieszyłem się z tego, że tyle uwagi poświęcono samej historii i bohaterom. To był jeden z najważniejszych czynników decydujących o tym, że zdecydowałem się zagrać w Terminator Genisys. Drugim czynnikiem był dobór aktorów do pozostałych ról. Obsadzono naprawdę świetnych profesjonalistów.
Oglądając film, można odnieść wrażenie, że ty i Emilia Clarke świetnie dogadywaliście się na planie.
Gdy po raz pierwszy czytaliśmy scenariusz, Emilia siedziała obok mnie i na jakieś pięć minut zapomnieliśmy o rolach, gadaliśmy o ciuchach i ulubionych sklepach. Było zabawnie. Ale kiedy zaczęliśmy czytać, pochłonęło nas to całkowicie. Brzmiało doskonale. W ciągu trzech godzin przebrnęliśmy przez cały tekst, ludzie śmiali się w odpowiednich momentach, w innych wyczuwało się napięcie. Było fantastycznie.
Czułeś się dziwnie, wracając do tej roli?
Nie, to jest jak z jazdą na rowerze – od razu wszystko sobie przypominasz. Po przeczytaniu scenariusza zacząłem ćwiczyć kwestie. Znów zacząłem mówić jak maszyna. Było tak, jakbym lekko wślizgiwał się w tę postać.
Przed przystąpieniem do zdjęć przypomniałeś sobie dawne filmy o Terminatorze?
Owszem. Myślę, że pozostali aktorzy mieli dużo więcej wolności w interpretowaniu swoich ról. Nie ograniczały ich kreacje aktorów z poprzednich części, bo ich bohaterowie żyją w innych liniach czasowych i znajdują się w innych sytuacjach. Ja czułem się uwięziony w schemacie grania Terminatora, bo teraz kreuję mniej więcej tę samą postać. Nigdy dotąd nie grałem innego Terminatora. Obejrzałem więc część pierwszą, drugą i trzecią, by zobaczyć, jak wyglądało w nich moje aktorstwo. Myślę, że to w końcu pomogło mi szybko wejść w buty mojego bohatera i grać dokładnie tak, jak grałem dawniej.
Jak myślisz, co zadecydowało o popularności tej postaci?
Niektórzy mówili mi, że lubią Terminatora, bo jest maszyną. Wygląda jak człowiek, ale jest niezniszczalny. Każdy chciałby taki być. Czujemy, że jego siła jest nieograniczona. Może zniszczyć wszystko, zlikwidować każdą przeszkodę na swojej drodze. Ale kiedy jesteś maszyną, nie musisz brać odpowiedzialności za to, co robisz. W pierwszym "Terminatorze" na przykład niszczę cały posterunek policji. Normalnie ludzie powiedzieliby, że to nie jest przykład godny naśladowania. Ale nawet podczas specjalnego pokazu dla policji oficerowie entuzjastycznie reagowali na tę scenę. Dlaczego? Bo sprawcą była maszyna, nie człowiek. Jim Cameron stworzył i sfilmował tego bohatera tak, że choć najpierw jest bezwzględnym zabójcą, potem staje się bardziej ludzki. Ludziom podoba się to, że jednocześnie może być złą i dobrą osobą. Albo maszyną.