W jednej ze scen pada kwestia, że grana przez panią bohaterka ma rozum między nogami. Twórcy filmu "Seks, miłość i terapia" próbują dowieść, że kobiety też spotyka przypisywana mężczyznom dolegliwość?
Sophie Marceau: Mam kilka koleżanek, które cierpią na tę przypadłość, ale za nic w świecie się do niej nie przyznają. Nie wypada. Nie widzę w tym jednak niczego złego – czy tylko mężczyznom wolno mówić o swoich potrzebach i pragnieniach, dlaczego tylko oni mieliby korzystać z uroków życia? Wspominana kwestia rozbawiła mnie do łez. Był to dla mnie też ważny komunikat – oto opowiadamy historię, w której jeszcze 20 lat temu główną rolę zagrałby mężczyzna. Kobiecie nie byłoby wolno. Tak samo jak nie wolno jej się przyznać do tego, że lubi seks. Jest jakaś nieprzyzwoitość w dziewczynie, która lubi "dużo i często", a gdy jeszcze o tym mówi głośno... Obyczaje nieco się zmieniły i normy zezwalają nam dzisiaj na więcej, ale jeśli chodzi o seks, nie ma równouprawnienia. Mężczyzna to koneser, nawet jeśli dziwkarz. Kobieta jest zwykle rozpustnicą i nierządnicą.
Judith jest seksoholiczką.
To elegancka, uprzejma, inteligentna i sympatyczna kobieta. Ma jednak mały felerek – jest uzależniona od seksu. To się przytrafia także paniom, rzecz w tym, że nie mówi się o tym. Kobieta to zwykle czyjaś żona, siostra, córka, musi zachowywać się porządnie, nie może przecież przynieść wstydu swoim partnerom, rodzinom. My oczywiście potraktowaliśmy temat z przymrużeniem oka. Ale nawet biorąc pod uwagę format, kilka lat temu nie zaproponowano by mi takiej roli. Tak jak powiedziałam, wiele się zmieniło w kwestii obyczajów. Pamiętam, jak wielkie wrażenie zrobiły w niby bezpruderyjnej Europie takie filmy jak "Amerykański żigolak" z Richardem Gere'em czy "Sprawa Kramerów" z Meryl Streep i Dustinem Hoffmanem. A dziś?
Dziś nie robi wielkiego wrażenia nawet Charlotte Gainsbourg jako "Nimfomanka".
No właśnie, to też odzwierciedla zmiany, o których mówię, proszę pamiętać, że przemiany dotyczą także sfery kina czy branży aktorskiej. Czekam z utęsknieniem na czasy, kiedy aktorki będą zarabiać tyle, ile aktorzy. A "Nimfomanka" Larsa von Triera to ciekawa propozycja, nawet jeśli nie do końca udana. Myślę, że film nie wzbudził takich kontrowersji, na jakie liczono, ostatecznie wszystko sprowadziło się do dyskusji, czy to dobre, czy złe kino. I tylko taka rozmowa w zasadzie ma sens, nie ma problemów czy tematów, którymi kinematografia nie powinna się zajmować ze względów obyczajowych czy moralnych. Ocena zawsze leży po stronie widza lub krytyka. Istnieje oczywiście kwestia gustów czy poglądów, ale w zawodzie aktora te kryteria nie istnieją, nie powinny zaważać nad naszymi wyborami. Sztuka nie zna granic – w tym dobrego czy złego smaku – nie powinna również być dręczona przez cenzury czy blokady polityczne.
Nie miała pani zatem obaw, przyjmując rolę w filmie "Seks, miłość i terapia"?
Nie. Nigdy nie przejmuję się tak zwanymi normami obyczajowymi, tym, co wypada bądź nie. Oczywiście zawsze mam nadzieję, że to, w czym biorę udział, okaże się interesujące, ważne, szczere, dobrze przyjęte przez publiczność. Charlotte Gainsbourg mogła mieć obawy, przyjmując rolę u von Triera, ale z drugiej strony czym byłby ten zawód bez odrobiny ryzyka. Ryzyko nie oznacza dla mnie roli, w której będę musiała zdjąć stanik, ale taką rolę, w której obnażę się fizycznie i emocjonalnie, by później zostało to przez kogoś – reżysera, producenta, krytyka, montażystę – strywializowane. To dla mnie najbardziej bolesny element tego zawodu. Przyjmując rolę w filmie "Seks, miłość i terapia", nie miałam tego typu bolączek. To komedia, przy której widz ma odetchnąć, zabawić się, może w kilku momentach zafrapować. Bo przecież seksoholizm to forma nałogu. Seksualne uzależnienie jest wbrew pozorom bardzo frustrujące.
Dlaczego?
Bo nie znajdujesz zaspokojenia. Zawsze uważałam, że praktyki seksualne to sprawa prywatna dorosłych ludzi. Jedni lubią się kochać bez końca, są i tacy, którzy wolą szybko. W seksoholizmie ludzie pozostają uzależnieni od uczucia bycia na haju – jak przy używkach takich jak narkotyki czy alkohol, lubią stany, które wywołują. Seksoholicy są uzależnieni od emocjonalnego haju, od ciągłego bycia podnieconym. W odróżnieniu od nimfomanii, w której seks nie cieszy, nie sprawia przyjemności, a relacja seksualna nie daje zaspokojenia, seksoholicy odczuwają radość z bycia pożądanymi i pożądania innych.
Wiele pani wie o tych sprawach.
Nie nazwałabym siebie ekspertką, ale zrobiłam research, obserwowałam też kilka terapii. Jestem aktorką, więc muszę umieć zagrać nawet te stany, które mnie nie dotyczą. Wcielanie się w Judith było przyjemnym doświadczeniem – wyzwolona, wyluzowana, wolna, świadoma swoich potrzeb kobieta, która sięga po to, na co ma ochotę, to wciąż zbyt rzadkie zjawisko. Kobiety boją się podążać za instynktem, chyba że chodzi o ten macierzyński. Mnie przyszło zagrać osobę, która poddawana jest nieustannie bardzo pierwotnym bodźcom. To jest nieco poza jej wyborem, niemniej było to wyzwalające zagrać kogoś takiego. Oczywiście w realnym życiu trzeba mieć hamulce, trzeba umieć i chcieć budować związki pełne i godne zaufania, ale czasami zazdrościłam swojej postaci.
Czego?
Tego, że lubi siebie taką, jaka jest, że nie wstydzi się tego, kim jest, nie ocenia się na każdym kroku. Zwykle to mężczyzna jest zdobywcą, ja zagrałam kobietę, która jest na wiecznych łowach. Nie chcieliśmy taniego psychologizowania, ważne było odwrócenie ról i humor – myślę, że częściej powinniśmy śmiać się z samych siebie i nie traktować seksu tak śmiertelnie serio.
W łóżku powinniśmy się częściej śmiać?
Zdecydowanie. Śmiać, kochać, tulić, czytać, jeść. Łóżko jest moją ulubioną domową przestrzenią, bardzo intymną, moją. To, jak śpimy, dużo o nas mówi. Sypialnia jest jak okręt, zwykłe wejście do łóżka może stać się podróżą. Nie mówię tylko o snach, ale też o tym, kogo zaprosimy w tę wyprawę, oraz co ze sobą zabierzemy, kładąc się wieczorem. To będzie bagaż, który może nam ciążyć następnego dnia, gdy wstaniemy rano, lub sprawić, że podejmiemy nowe wyzwania wypoczęci, zrelaksowani, uśmiechnięci. Seks jest elementem tej podróży.