Od lat zna pan reżysera "Bardzo poszukiwanego człowieka", Antona Corbijna. Jak wyglądało wasze pierwsze spotkanie?
Willem Dafoe: Ktoś skontaktował się ze mną i powiedział, że Anton chciałby zrobić mi próbne zdjęcia. Znałem jego prace, więc się zgodziłem. Pewnego dnia Anton przyszedł do mnie do teatru. Zwrócił moją uwagę swoim niezwykle wysokim wzrostem. Zaproponował wspólny spacer. Tuż za rogiem wpadł mu w oko stary budynek, którego mury okazały się świetnym tłem dla mojego "występu". Poprosił mnie, bym ustawił się pod ścianą i zdjął koszulę. Było lato, panował upał, więc nie widziałem problemu. Anton nagrał wszystko bardzo szybko, sprawiał wrażenie zadowolonego i to było na tyle. Potem widziałem się z nim jeszcze kilka razy. Ostatnio w Amsterdamie, gdzie grałem w sztuce "Życie i śmierć Mariny Abramović" Roberta Wilsona. Przyszedł, obejrzał i wówczas odświeżyliśmy naszą znajomość. Upewnił się, czy wiem, że obecnie kręci filmy. Oczywiście wiedziałem, co więcej, byłem wielkim fanem filmu "Control". Słyszałem też o jego najnowszym projekcie, "Bardzo poszukiwanym człowieku", ale sygnały zainteresowania z mojej strony nie napotkały odzewu. Jednak później Anton do mnie zadzwonił i zaczęliśmy omawiać naszą współpracę.
Znając jego zdjęcia, powiedziałbym, że w jego przypadku przejście do świata filmu było rzeczą zupełnie naturalną. Czy Anton przeniósł minimalistyczną estetykę z fotografii do swoich filmów?
Trochę tak. Jako fotograf współpracował z zespołami i realizował różne związane z nimi projekty albo wykonywał zdjęcia celebrytów i muzyków. Uważam, że ma bardzo silne poczucie estetyki i doskonale wie, czego chce, co było wyraźnie widać podczas pracy nad tym filmem. Jest niezwykle cierpliwy i czeka, aż pewne wątki same dojrzeją. A kiedy tak się dzieje, podąża ich tropem jak pies myśliwski. Na przykład kiedy pracujemy nad jakąś sceną, nie podchodzi do niej technicznie, każąc nam ustawiać się pod odpowiednim kątem do kamery. Jeśli uzna, że ujęcie trafiło w sedno, to nawet, jeśli zostało nakręcone już za pierwszym razem, temat jest zakończony i idziemy dalej. Działa intuicyjnie, ale potrafi podjąć decyzję i precyzyjnie wyraża swoje życzenia, co bardzo w nim lubię. Jeśli reżyser jest pewny siebie, nastawienie to udziela się także i tobie.
Jakie znaczenie miały na planie pana propozycje jako aktora?
Anton bardzo docenia warsztat aktorski, ma wielki szacunek do aktorów i pozwala im szukać własnych rozwiązań. Można by rzec, iż jest hojny w stosunku do swoich aktorów, zapewnia im dobre warunki do grania. Jest powściągliwy i wrażliwy, więc daje aktorom szansę, by sami weszli w role, przynajmniej na etapie przygotowań. Natomiast kiedy już gramy daną scenę, ma jej konkretną wizję i jego przesłanie jest bardzo wyraźne.
Gdy widzimy pana bohatera po raz pierwszy, sprawia on wrażenie niezwykleopanowanego, dobrze ubranego, noszącego się z pewną wyższością. W miarę rozwoju fabuły jego mowa ciała ulega całkowitej przemianie. Czy właśnie taki był pana zamiar?
Tak. Gram angielskiego bankiera operującego na międzynarodowym rynku. Ma potężną władzę, ale w pewnym momencie widzimy, że nie jest to człowiek bez problemów. Widać to zwłaszcza w jego relacjach z postacią graną przez Rachel McAdams – to sytuacja, która wzbudza w nim wielkie poczucie winy. Jego życie nie toczy się tak, jakby sobie tego życzył, pomimo licznych przywilejów. Nakręciliśmy też kilka scen związanych z jego córką. Nie znalazły się w końcowej wersji filmu, ale warto było nad nimi pracować, ponieważ miały wpływ na to, jak odtwarzałem postać Brue. Zacząłem postrzegać go jako całość, a sceny z nim nabrały spójności.
Muszę przyznać, że pana bohater budzi moje współczucie.
To bardzo sympatyczna i lekko dziwaczna postać, zresztą właściwie wszyscy w tym filmie są sympatyczni. I biorą w tym wszystkim udział mimo woli. Brue jest poniekąd zmuszony do współpracy, znajduje się w niekorzystnym położeniu i nie ma wyboru. Ale zanim odwiedzą go agenci wywiadu, widzimy wyraźnie, że pracuje w biznesie, którego pewne obszary są moralnie wątpliwe. Brue jest człowiekiem bogatym, a do takiego bogactwa zazwyczaj dochodzi się, wyrządzając kilka krzywd po drodze. I właśnie to będzie go na koniec prześladować.
W jednym z wywiadów Anton Corbijn powiedział, że bohaterowie filmu są bardzo samotni. Jak to wygląda w przypadku pańskiej postaci?
Brue odciął się od swojej przeszłości, rodziny, żony. Ale stara się postępować w sposób właściwy, idzie do przodu. Ma wątpliwości co do winy głównego bohatera. Jest zupełnie sam i za każdym razem, gdy się przed kimś otwiera, widać, jak wiele kiedyś przeszedł. Faktycznie chyba wszyscy bohaterowie są tu samotni. W ich działaniach widać próbę wypełnienia jakiejś luki. Mamy więc czysty idealizm Rachel McAdams, problemy z religią u muzułmanów, skomplikowane moralnie dylematy Philipa. Nawet niektóre z postaci trzecioplanowych są w konflikcie same ze sobą, co również czyni je samotnymi, ponieważ nie mają do kogo zwrócić się o poradę czy pocieszenie.
Nie dziwiło pana, jak Antonowi udało się zebrać prawdziwie królewską obsadę?
Rzeczywiście, była to międzynarodowa mieszanka, przy czym wszyscy znajdowali się na obcym gruncie. Nawet niemieccy aktorzy posługiwali się na planie angielskim i występowali w filmie okraszonym elementami rodem z Hollywood. Ja jestem do tego przyzwyczajony, brałem udział w wielu filmach o podobnym klimacie. Ale wydaje mi się, że gdy tożsamość filmu jest tak złożona – film produkcji angielsko-niemieckiej, w reżyserii Holendra i w amerykańsko-niemiecko-irańskiej obsadzie – nikt nie myśli o swojej pozycji w tej hierarchii, lecz po prostu robi swoje.
Czy filmy stają się produktami międzynarodowymi, czy też ten projekt jest wyjątkiem?
Brałem udział w wielu filmach, do których zdjęcia kręcono w międzynarodowych lokalizacjach. Dotyczy to również amerykańskich produkcji. Chyba po prostu przyciągam takie rzeczy. Mam wyjątkowe szczęście trafiać na podobne projekty, więc nie jestem w stanie odpowiedzieć na to pytanie obiektywnie. Mam jednak nadzieję, że taki proces faktycznie ma miejsce. Ja osobiście uwielbiam oglądać filmy z wykonawcami, których życia prywatnego czy domniemanych zarobków nie znam z tabloidów. Lepiej mi się też w takich filmach gra. Można wtedy rozebrać pracę aktora na czynniki pierwsze i dotrzeć do sedna, a to jest kluczem do uniknięcia zblazowania i dekadencji.
Są reżyserzy, z którymi pracował pan kilkakrotnie – Wes Anderson, Lars Von Trier. Czy teraz będzie pan aktorem ze stajni Antona Corbijna?
To już zależy od niego. Lubię spędzać czas w jego towarzystwie. Zdecydowanie chciałbym z nim jeszcze pracować. To świetny artysta, a dobrze jest przebywać wśród ludzi, którzy cię inspirują i popychają ku nowym wyzwaniom, tak jak on. Zrobiliśmy razem świetny film, więc z przyjemnością wszedłbym ponownie do tej samej rzeki.