Nie wybrał się pan do Brazylii, by obejrzeć rozgrywki piłkarskie?
Michael Palin: Obawiam się, że mamy swoje własne rozgrywki związane z powrotem Monty Pythona. Będę musiał zadowolić się oglądaniem transmisji w telewizji.

Reklama

Żałuje pan, że nie zobaczy mistrzostw na żywo?
Szczerze mówiąc, nie. Podobne wydarzenia zwykle przeradzają się w szaleństwo. Nie widzi się wtedy kraju takim, jakim jest. Byłem bardzo szczęśliwy, mogąc robić naszą serię programów w Brazylii. Książka jest oparta na czteroczęściowej serii telewizyjnej. Wyruszyliśmy tam w zwyczajnym czasie, by poznać najróżniejsze aspekty tego kraju, kiedy na ulicach nie było wrzasków i emocji. W czasie mistrzostw panuje gorączka. Chyba jestem już na to za stary.

W takim razie wróćmy do pańskich podróży. Był pan uznanym aktorem, scenarzystą, współtwórcą legendarnego Monty Pythona, kiedy telewizja BBC po raz pierwszy zwróciła się do pana z propozycją wyprawy podróżniczej – w 80 dni dookoła świata. Nie uważał pan, że zaczynanie czegoś nowego i nieznanego wiąże się z pewnym ryzykiem?
To było ryzykowne, ale ja lubię ryzyko. Nie porwałbym się na to, gdyby nie miało mnie to czegoś nowego nauczyć. Zawsze pragnąłem podróżować, już od czasów szkoły. To było ekscytujące, nowe.

Nie obawiał się pan takiej zmiany wizerunku? Do tej pory uważano, że najlepszy jest pan w rozśmieszaniu ludzi.
Zawsze z wielkim entuzjazmem przyjmowałem wszelkie wyzwania, które pojawiały się niespodziewanie. Kiedy skończyliśmy Monty Pythona, w latach 80. zagrałem w kilku filmach. Stawałem się dość rozpoznawalny, w pewnym momencie miałem status gwiazdy i wcale mi się to nie podobało, bo czułem, że tracę wolność. Byłem gotowy zrobić coś, co by mi ją przywróciło. Podróż dookoła świata zagwarantowała mi to. Wysłano nas w drogę, a my tworzyliśmy wszystko na gorąco. Muszę przyznać, że trochę się bałem. Nagle zdałem sobie sprawę, w co się pakuję. Zastanawiałem się, czy naprawdę mogę być w tym dobry. Ale lubię we wszystkim pewną dozę niepewności.

Wyruszając w nieznane, nie może już pan być gwiazdą. Musi pan podchodzić do ludzi, którzy o panu nie słyszeli, nawiązywać z nimi kontakt. To duże wyzwanie?
Nie sprawia mi to żadnej trudności. Rzecz polega na tym, żeby czuć się komfortowo z samym sobą. Nie dostałem o BBC listy pytań, które miałem zadawać. Powiedzieli: "jedź, rozmawiaj z ludźmi, kiedy znajdziesz się w taksówce, kiedy kupujesz bilet na stacji kolejowej w Egipcie". Zdałem sobie sprawę, że im bardziej się starasz, tym trudniejsze to się okazuje. By złapać odpowiedni kontakt z ludźmi, trzeba zapomnieć o sobie i przyglądać się im. Wymienić uśmiechy, uścisnąć dłoń, spróbować potraw, którymi jest się częstowanym. Nagroda, jaką się dostaje za taką rozmowę – bo można nie znać czyjegoś języka, ale być w stanie rozmawiać – to poczucie, że świat jest dobrym miejscem. Nie mam skłonności do strachu przed wojnami i terrorem. Niektórzy jeżdżąc tego się obawiają, moim zdaniem niesłusznie. W każdym miejscu na Ziemi ludzie byli dla mnie niesamowicie życzliwi.

We wstępie do książki pisze pan żartobliwie, że jedyne, co kojarzyło się panu z Brazylią, to film Terry'ego Gilliama pod tym samym tytułem, który z krajem w Ameryce Południowej miał niewiele wspólnego.
W filmie Terry'ego "Brazil" to utwór, który rozbrzmiewa w momencie, gdy główny bohater ostatecznie popada w szaleństwo i ucieka w świat swojej fantazji. Patrząc z tej perspektywy, kiedy jechałem do Brazylii, uważałem ją za świat po trosze fantastyczny, gdzie świeci słońce, są rozległe plaże, piasek jest delikatny, jedzenie egzotyczne, istnieją ogromne połacie lasów deszczowych, do których nie docierają żadni obcy przybysze. To było wyobrażenie, ale kiedy dotarłem na miejsce, stwierdziłem: "hej, tam naprawdę tak jest!". Może nie co do joty, ale tam czuje się, że to miejsce oferujące wiele darów i obietnic. Mają najlepsze plaże na świecie, najlepszą muzykę, muzyka jest tam obecna cały czas. Ogólna postawa Brazylijczyków, by dobrze się bawić, bardzo odbiega od tego, co znamy w Europie. Są dużo bardziej otwarci, dużo bardziej bezpośredni. Ale oczywiście potem zdajesz sobie sprawę, że w raju jest wiele problemów. Ludzie żyją w głębokiej biedzie, zwłaszcza w miastach; władza jest silnie skorumpowana.

W Brazylii zdarzało się panu mieszkać wśród południowoamerykańskich plemion, próbować miejscowych trunków, własnoręcznie wyrabiać naleśniki z manioku. Zdarzały się momenty, kiedy myślał pan: co ja tutaj robię?
Przede wszystkim kocham przygodę. Zdarzyło nam się nocować z plemieniem Janomanów. W domu, w którym się zatrzymaliśmy, nie było światła w nocy. Za toaletę służył kawałek pola na zewnątrz. Oczywiście, że myślałem wtedy, jak bardzo chciałbym znaleźć się w hotelu, ale to było wspaniałe doświadczenie. Budzisz się, kiedy pojawia się światło, i po raz pierwszy możesz zobaczyć to, co jest dookoła. Po jakichś dwóch dniach zwykle przystosowuję się do nowego miejsca. W sumie łatwiej przystosować mi się do miejsc, w których panują surowe warunki, bo tam ludzie są zazwyczaj niesamowicie przyjaźni. Chcą ci pomagać, karmią cię. Czynią wysiłki, by wejść z tobą w kontakt, bo raczej cieszą się, że cię tam widzą.

Reklama

Liczba książek, które pan napisał, jest imponująca. Zdarza się panu kiedykolwiek odczuwać blokadę pisarską?
Kiedy podróżuję, prowadzę notatki, bez względu na to, czy zamierzam napisać książkę, czy nie. Zapisuję na gorąco swoje wrażenia w notesie, więc kiedy wracam, połowa pracy już jest zrobiona. Mam już wiele impresji i detali w swoim kajecie. To niekoniecznie są rzeczy, które potem widać w telewizji. Pod koniec dnia kamera idzie w odstawkę, ale mój notes nie. Z taką liczbą zapisanych pomysłów i faktów nie mam powodu odczuwać blokady, przynajmniej kiedy piszę książkę non-fiction. Ale napisałem dwie powieści, opublikowane także w Polsce: "Krzesło Hemingwaya" i "Prawda". Pisząc beletrystykę, miewam blokady. Podobno wszyscy pisarze cierpią z tego powodu. Trzeba to przeczekać i zrelaksować się. Nie można niczego robić na siłę.

Nie mogę nie spytać o wielki powrót Monty Pythona, planowany na lipiec. Zapowiadając pierwszy występ po trzech dekadach w O2 Arena, powiedzieliście, że chcecie sprawdzić, czy wasze skecze wciąż są śmieszne. Ma pan co do tego jakiekolwiek wątpliwości?
Raczej nie. Klasyczne skecze będą stanowić bazę przedstawienia. Jeśli zagramy je dobrze, publiczność powinna być naprawdę zadowolona. Problem polega na tym, że prawdopodobnie będzie chciała się przyłączyć. Odgrywanie niektórych skeczy może okazać się trudne, bo publiczność zna każdą kwestię na pamięć. Z drugiej strony, jesteśmy już starzy i pamięć nam szwankuje. Jeśli zapomnimy, co mówić, będzie nam suflować 15 tysięcy ludzi.