Jesteś fanką "Godzilli"?
Elizabeth Olsen: Przed rozpoczęciem zdjęć nie miałam zbyt dużego pojęcia o świecie "Godzilli". Ta seria była praktycznie nieobecna w moim dzieciństwie i
pamiętam tylko jakieś, oczywiście dubbingowane przez amerykańskich aktorów, urywki, które już wtedy wydawały mi się nieco głupiutkie. Jestem tu nowa!

Reklama

Czyli nie rusza cię ten gigantyczny stwór?
Wcale tak nie jest! Uwielbiam blockbustery, szczególnie takie, w których nie chodzi wyłącznie o widowisko, lecz także o treść. Kiedy oglądaliśmy po raz pierwszy gotową scenę z Godzillą, złapałam Garetha za ramię i zaczęłam szarpać, wykrzykując coś w stylu: "Chyba widziałam stopę!". Potem chciałam oglądać kolejne zmontowane fragmenty, bo przecież pracowaliśmy często na green screenie, więc nie miałam pojęcia, jak co wygląda i jak nam wyszła dana scena.

Nigdy wcześniej nie pracowałaś w ten sposób. Jak było?
Czasem bywa naprawdę surrealistycznie. Na przykład grałam scenę, w której towarzyszy mi grupa statystów, wszyscy patrzą w tym samym kierunku, a tam,
no cóż, niczego nie ma. I nagle wszyscy rzucają się do biegu, istne szaleństwo. Nigdy nie grałam z taką liczbą ludzi, to było niesamowite przeżycie, rzeczywiście miałam uczucie, jakby działo się coś niezwykłego. Siła sugestii!

Dla reżysera Garetha Edwardsa to również pierwsza tak duża produkcja.
Gareth autentycznie ekscytował się tym projektem na poziomie fanowskim. Nie miał problemu z aklimatyzacją, bo to konkretny człowiek, który dokładnie
wie, czego chce od aktora i całej ekipy. Gareth ma za sobą pracę w telewizji, zajmował się efektami specjalnymi i sądzę, że jego przywiązanie do detali to zasługa wymagającej niesamowitej precyzji pracy, jaką wykonywał i do jakiej przywyknął.