U zarania swych filmowych dziejów Godzilla był metaforą bomby atomowej, potworem siejącym nieznane dotąd spustoszenie i grożącym zagładą gatunkowi homo sapiens. W nowej, hollywoodzkiej, wersji jaszczuro-dinozaur ma inny status – jest siłą natury, której celem jest przywracanie równowagi, a konkretnie chronienie ludzkości przed nią samą.

Reklama

A będzie to jej potrzebne, gdy zespół naukowców pod wodzą doktora Ichiro Serizawy (Ken Watanabe) hoduje odkopany przed laty kokon z monstrualną zawartością. Wykluty z niego potwór o imieniu Muto (do złudzenia przypominający pasażera statku Nostromo), staje się poważnym zagrożeniem dla ludzkości. Ściągnięte na ratunek wojsko jest bezradne wobec prehistorycznego drapieżcy, odpornego na kule, żywiącego się energią nuklearną i nieprzestrzegającego żadnych międzynarodowych konwencji.

Jedyną osobą, która od początku rozumie naturę zagrożenia, jest Joe Brody, zdziwaczały i okryty niesławą naukowiec. Razem z synem Fordem, wojskowym saperem, chce zdobyć dowody na prawdziwość swoich tez, a potem ostrzec rząd. Jest oczywiście za późno, Muto wykluwa się i zaczyna polowanie, jednocześnie na arenie walki pojawia się gigantyczny Godzilla, którego intencje są jasne tylko dla Serizawy, reszta widzi w nim drugiego wroga.

Planeta staje się polem trójstronnej bitwy – Muto, podobnie jak większość innych kataklizmów nawiedzających Ziemię, z pasją niszczy wieżę Eiffla, Statuę Wolności i drapacze chmur, tym samym wpisując "Godzillę" w standardy hollywoodzkiego kina apokaliptycznego. Jest głośno, efektownie, ale także całkiem inteligentnie, choć w takie połączenie można było zwątpić, oglądając puste jak puszka po coli widowiska w stylu "Transformers".

Duża w tym zasługa reżysera Garetha Edwardsa, fachmana od efektów specjalnych, autora "Strefy X", ale przede wszystkim miłośnika kina, znającego doskonale jego triki. Dyrygując tak ogromnym przedsięwzięciem jak "Godzilla", Edwards wie, jak najprościej kierować uwagą i emocjami widowni, stosując choćby ulubiony trik Spielberga, czyli pokazywanie monstrualnego zagrożenia z perspektywy dziecka.

Całą recenzję Oli Salwy czytaj w portalu Stopklatka.pl>>>