"Godzilla" na jaką czekaliśmy! [RECENZJA i ZDJĘCIA]
1 Z grubsza wiadomo więc, czego po produkcji Garetha Edwardsa się spodziewać. Brytyjski reżyser nie próbuje wymyślać prochu od nowa. Dostał do dyspozycji sprawdzony temat, musiał tylko – za pomocą gigantycznego budżetu – dostosować go do wymogów zachodniej widowni. Jak pamiętamy, w 1998 roku próbował już tego Roland Emmerich, ale jego "Godzilla" to film, o którym nie warto pamiętać, raczej policzek wymierzony fanom kaiju (czyli wielkich potworów) niż hołd złożony oryginałowi
Warner Bros / Kimberley French
2 Edwards szczęśliwie uniknął błędów popełnionych przez poprzednika. A przede wszystkim uszanował to, co jest motywem przewodnim całej serii: Godzilla nie jest ani dobry, ani zły. Jest ucieleśnieniem żywiołów, przebudzonym na skutek testów z bronią atomową (w nowym filmie tajemnica jego pochodzenia została wyjaśniona nieco inaczej, ale potęga atomu wciąż odgrywa tu kluczową rolę). Staje w obronie ludzkości, walcząc z innymi potworami, ale nie dlatego że obchodzi go los homo sapiens, lecz dlatego że jest pierwotną siłą natury, prymitywnym bogiem, którego zadaniem jest utrzymanie w świecie równowagi. Przedrostek "god" w angielskim imieniu potwora jest przypadkowy (to skutek transkrypcji oryginalnego słowa "gojira"), ale w filmie Edwardsa bohaterowie wprost mówią o Godzilli jako o bóstwie, które ma wybawić ludzi z kłopotów
Warner Bros / Courtesy of Warner Bros. Enterta
3 Godzilla jest zatem dokładnie taki, jakiego można było oczekiwać. Jest imponujący, nieokiełznany, budzi respekt, ale nie przerażenie. Ale jednocześnie budzi tęsknotę za aktorami poprzebieranymi w gumowe kostiumy, demolującymi precyzyjnie wykonane makiety Tokio. William Tsutsui w świetnej książce "Godzilla on My Mind" poświęconej fenomenowi potwora z wytwórni Toho pisał: "Godzilla to stan umysłu". Podkreślał, że umowność efektów specjalnych japońskiej serii ma nie tylko campowy urok, lecz także zmusza do uruchomienia wyobraźni i skupienia się na przesłaniu, jakie filmy o "Godzilli" ze sobą niosły. Perfekcja wygenerowanych komputerowo efektów specjalnych sprawia, że widowisko staje się ważniejsze od treści. Tsutsui odnosił się co prawda do "Godzilli", ale w gruncie rzeczy ta zasada działa także w przypadku filmu Edwardsa
Warner Bros / Courtesy of Warner Bros. Enterta
4 Inna sprawa, że treści zbyt wiele tu niestety nie ma. Ludzcy bohaterowie – może z wyjątkiem granego przez Bryana Cranstona naukowca obsesyjnie poszukującego prawdy o katastrofie w japońskiej elektrowni atomowej – to marionetki służące nie tyle budowaniu napięcia, ile objaśnianiu widzom tego, co się dzieje. Liczba klisz kina katastroficznego (dzieci i zwierzątka w niebezpieczeństwie, naukowiec pouczający armię, dowódcy ignoranci itp.) zbliża się niebezpiecznie do granicy śmieszności. Ale Godzilla jeszcze raz ratuje sytuację. Sceny, w których się pojawia, są nie tylko świetnie zrealizowane, lecz także pełne emocji. A przede wszystkim pokazują, na co naprawdę byłoby stać Garetha Edwardsa, gdyby Brytyjczyk nie był skrępowany wymaganiami wielkiego hollywoodzkiego studia
Warner Bros / Kimberley French
5
Warner Bros / Courtesy of Warner Bros. Picture
Materiał chroniony prawem autorskim - wszelkie prawa zastrzeżone. Dalsze rozpowszechnianie artykułu za zgodą wydawcy INFOR PL S.A. Kup licencję